Zjednoczona Prawica wielokrotnie wystawiała laurki ministrowi Szumowskiemu za jego ciężką pracę. Politycy PiS podkreślali, że to dzięki tym decyzjom Polskę udaje się przeprowadzić bezpiecznie przez pandemię. Społeczeństwo uwierzyło w zapewnienia ministra, że idzie ku dobremu, a wybory latem da się przeprowadzić względnie bezpiecznie. Przed wyborami prezydenckimi pojawiły się wręcz plotki, że to Szumowski, ze swoim zaufaniem społecznym, zastąpi Andrzeja Dudę i wygra wybory już w pierwszej turze. I nagle - minister znika. Skoro strategia walki z koronawirusem przyjęta przez Szumowskiego działa, to dlaczego zwycięski skład Ministerstwa Zdrowia schodzi z boiska?
Za kilka dni skończą się wakacje i dzieci wrócą do szkół. Czy jesteśmy przygotowani na drugą falę zachorowań, która - jak wszystko wskazuje - jest już tuż za rogiem? Można w to wątpić. Posłanka Marcelina Zawisza alarmowała już w lipcu, że ochrona zdrowia nie jest gotowa na jesienny wzrost zachorowań. Ministerstwo cały czas zapewnia, że prace trwają. Ale wiarygodnego planu nie przedstawiono. Decyzja ministra Szumowskiego dobrze się niestety z tym rymuje. Sugeruje, że albo planu nie ma albo minister nie chce brać za niego odpowiedzialności.
Trudno mi uwierzyć w tłumaczenie, że to planowa zmiana warty. Moment na uruchomienie karuzeli personalnej w ministerstwie jest naprawdę kiepski. Dotychczasowy szef Narodowego Funduszu Zdrowia to oczywiście nie jest człowiek znikąd, ale czas jakiś zajmie, zanim on i jego zespół wdrożą się w nowe obowiązki. Tego czasu, wszystko na to wskazuje, nie ma. Liczba powiatów świecących się na mapie Polski na czerwono rośnie, podobnie jak liczba zachorowań. Póki co nie przeciążyliśmy systemu ochrony zdrowia, ale stopniowo włączają się kolejne lampki alarmowe.
Premier ogłosił więc, że nic się nie stało. Minister Szumowski wsiadł do szalupy i odpłynął. Statek płynie dalej. Oby nie na górę lodową.