Takie znieczulenie widzieliśmy już parę lat temu. Wtedy mało kogo obchodziły ofiary wojny w Syrii. Ludzie, którzy uciekali przed wojną, natrafili na mur obojętności. Więcej - przywitała ich rozkręcona na wielką skalę nienawiść. Cyniczni politycy, także w Polsce, zrobili sobie wtedy ze szczucia paliwo polityczne.
Niestety, ta historia może się powtórzyć. Jeśli Łukaszenka utrzyma się przy władzy i zmiażdży protesty, Polska czeka fala białoruskich azylantów. Pozbyć się opozycjonistów z kraju to stary patent, którego często chwytają się chwiejące się dyktatury. Wielu Białorusinów, którzy dziś siedzą w aresztach, może dostać prosty wybór: więzienie albo emigracja. Jeśli do tego dojdzie, Rzeczpospolita Polska będzie oczywistym adresem dla poszukujących azylu. To właśnie tu będą szukać tymczasowego domu. I tym razem nie da się wytłumaczyć obojętności geograficznym dystansem ani kulturową odmiennością.
Czy go znajdą? Są niestety powody, żeby w to wątpić. 12 sierpnia na ulicach białoruskich miast pacyfikowano demonstrantów. Tego samego dnia Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wydało rozporządzenie dość szczególne rozporządzenie. Nie uwzględniło w nim Białorusinów wśród tych, którzy mają ułatwiony dostęp na terytorium naszego kraju. Cicho o większym wsparciu dla mieszkańców Białorusi posiadających Kartę Polaka. Rząd ogląda się na działania Brukseli, która - jak wiadomo - nie kwapi się do zdecydowanych działań.
Symboliczne gesty, takie jak podświetlanie budynków czy wywieszanie flag, naprawdę nie wystarczą. Potrzebne są, i to od dawna, zmiany w polskiej polityce migracyjnej. Dla azylantów - dach nad głową, porządne programy, które pomogą im kontynuować naukę, zorganizować opiekę dla dzieci czy wreszcie znaleźć w Polsce pracę. Najwyższy czas, żebyśmy dziś, wstrząśnięci obrazami z białoruskich ulic, w końcu wzięli się za budowę takiego systemu wsparcia.