"Super Express": - Czy politycy mogą zaproponować w roku wyborczym coś poza działaniami obliczonymi na doraźną walkę polityczną?
Michał Karnowski: - W roku niewyborczym od tego, co obiecują i zapowiadają politycy odjąłbym 60 proc. Kiedy mamy niemal jednoczesne wybory prezydenckie i samorządowe, to odjąłbym niestety jeszcze 35 proc. Pozostaje zatem 5 proc. działań niepodporządkowanych działaniom wyborczym. W partiach strategii wyborczej podporządkowane jest nawet to, kto ma się wypowiadać do mediów. I te partie, które na co dzień i tak przypominają wojsko, w czasie kampanii stają się armią czasu wojny. Każda wypowiedź ma być nie tylko z linią partii, ale atakiem na przeciwnika. PO musi więc za każdym razem przypominać o złych Kaczyńskich. Z kolei PiS będzie nieustannie wracał do tego, że Tusk niczego nie zrobił.
Przeczytaj koniecznie: Prof. Andrzej Rychard: W Polsce każdy rok jest rokiem wyborczym
- W rozmowie "Super Expressu" z prof. Andrzejem Rychardem skonstatowaliśmy, że w Polsce niestety niemal każdy rok jest wyborczy.
- Z taką sytuacją mamy do czynienia od 2005 roku. Wybory prezydenckie i parlamentarne pozostały wówczas w jakiś sposób niedokończone. Platforma co prawda przegrała, ale PiS nie do końca je wygrał. PO od początku nie uznawała tego werdyktu, a w 2007 roku nieco to sobie odbiła. Tyle że prezydentem pozostał Lech Kaczyński, co tylko podkreśliło kampanijność polskiej polityki. Wcześniej było jednak inaczej. Zarówno zwycięstwo SLD w 2001 roku, jak i zwycięstwo AWS w 1997 były traktowane inaczej. Może te zwycięstwa były bardziej bezdyskusyjne, może opozycja nieco słabsza. Ale od początku uznawano pełną legitymizację nowych władz. Jeśli znów będzie niepełne zwycięstwo którejś ze stron, to kolejne lata upłyną na kampanii. Ten czas jest w Polsce marnowany. Liczba projektów realnie wdrożonych w życie z roku na rok maleje. Nie twierdzę, że wcześniej polityka była skuteczniejsza. Ale ambitnych założeń było jednak więcej.
- Poseł Gowin sugerował, że takim konkretem wyłączonym z kampanii mogłaby być prywatyzacja.
- Nie mam takiego wrażenia. Zapewne część tych planów nie będzie kwestionowana. Ale w programach wielu partii pojawia się określenie branż "strategicznych". I bardzo łatwo obu stronom będzie rozgrywać prywatyzację jako przedmiot publicznego sporu. Nie jestem też pewien, czy plany prywatyzacyjne są do zrealizowania aż w takim stopniu, jak rząd je kreśli. Choć są tematy, które paradoksalnie mogłyby dziś zostać wyłączone z bieżącej walki.
- Na przykład?
- Choćby ochrona zdrowia. Ludwik Dorn już poza PiS próbował w komisji zdrowia budować taki konsensus. W rozmowach ekspertów obu stron widać było szansę na porozumienie. Niestety, partyjne góry PO i PiS zablokowały to, nie widząc dla siebie żadnego politycznego zysku. W każdym demokratycznym kraju na realizację istotnych programów mamy czas po wyborach. Tak postąpił choćby Obama w USA. Próbował przepchnąć reformę ubezpieczeń zdrowotnych właśnie w pierwszym roku. Musiał iść na kompromisy, ale rok później by już tego nie zrobił.
- To rząd. Czy jakiekolwiek pole manewru może mieć w takich istotnych kwestiach prezydent?
- Na to jest już chyba za późno. Także na budowanie koncepcji Narodowej Rady Rozwoju. Problem z tematami strategicznymi, ponadczasowymi polega na tym, że obecnie wszystko jest odczytywane jako zabieg wyborczy. Najmniejsze ruchy kadrowe i deklaracje. Cóż dopiero poważne inicjatywy. Obie strony na jakikolwiek komunikat rywali reagują podejrzliwie, szukając drugiego dna. W jakiś sposób wynika to z logiki życia politycznego. Jest czas na działanie i jest czas na kampanię wyborczą. Prezydent Kaczyński kichnie, to Platforma mówi, że chce ją zarazić. Tusk podrapie się po głowie, to PiS obawia się, że wyciągnie nóż i nim rzuci. Dziś partie są sztabami wyborczymi, a nie tradycyjnymi ugrupowaniami. I musimy to przyjąć do wiadomości.
Michał Karnowski
Publicysta dziennika "Polska The Times"