- Poparcie dla PO utrzymuje się, ale koalicjanci tracą grunt pod nogami
- PSL i Polska 2050 nie przekonują ani konserwatystów, ani centrowych wyborców
- Lewica słabnie w cieniu Platformy, mimo realizacji części swoich postulatów
- Tusk może postawić na silną KO, nawet jeśli oznacza to utratę władzy po 2027
Tusk trzyma się mocno, koalicjanci toną
Połowa kadencji koalicji 15 października za nami. Po dwóch latach od pokonania PiS, próżno szukać entuzjazmu, który wtedy niósł PO, Lewicę i Trzecią Drogą do wyborczego zwycięstwa. Oceny rządu są dramatyczne i przypominają raczej te, które towarzyszyły końcówce rządów umęczonej partii Jarosława Kaczyńskiego, niż ekipy, która dopiero się rozkręca i będzie zbierać plony swoich dotychczasowych rządów.
Przy czym sytuacja koalicji jest dość paradoksalna. Choć to Platforma i Donald Tusk grają w niej główne skrzypce i decydują o kierunkach działań, cenę za społeczne niezadowolenie z działań rządu płacą przede wszystkim koalicjanci. PO ciągle ma stabilne i bardzo dobre notowania. W zależności od badania i aktualnych nastrojów albo nieznacznie wyprzedza PiS w sondażach, albo nieznacznie do niego traci. Ma wystarczająco dużo wiernego elektoratu, by nie zważać na ogólne rozczarowanie rządem. Karmi się też słabością partii koalicyjnych, wysysając z nich resztki poparcia i przyciągając tych, którzy, nawet jeśli w badaniach wyrażają sceptycyzm wobec osiągnięć tej ekipy, to ciągle nie wyobrażają sobie głosowania na prawicę – PiS, Konfederację czy ugrupowanie Grzegorza Brauna.
Dramat Polski 2050 i PSL
Nie brakuje jednak tych, którzy na obecną koalicję w 2023 r. głosowali warunkowo i nie są szczególnie przywiązani do ideologicznych sztandarów. Osoby, które wtedy tłumnie zasilały szeregi elektoratu zwłaszcza dawnej Trzeciej Drogi, dziś albo wybierają Konfederację, albo nie chcą głosować. Ani Polska 2050, ani PSL, które Trzecią Drogę tworzyły, nie są na tyle atrakcyjne, by utrzymać tych ludzi przy sobie i szerzej przy koalicji.
Jeśli Donald Tusk poważnie myśli o tym, by przy kolejnych wyborach trzymać PiS z dala od władzy, powinien robić wszystko, by spróbować reanimować PSL i Polskę 2050. Pytanie tylko, czy ducha Trzeciej Drogi da się jeszcze przywrócić do życia. Na pewno już nie wystarczą same wezwania Tuska, które towarzyszyły kampanii sprzed dwóch lat, by, jeśli komuś nie podoba się Platforma, głosować na Lewicę, PSL lub Polskę 2050. Społeczna emocja antypisowska nie jest dziś po prostu na tyle mocna.
Donald Tusk, gdyby nie było to wbrew jego naturze, mógłby zapewne dać więcej pola do popisu swoim koalicjantom, by pokazali się jako partie sprawcze i komukolwiek do czegokolwiek potrzebne. To jednak znów nie jest takie proste, gdy weźmie się pod uwagę zapaść Polski 2050, której jako samodzielnej formacji walczącej o przekroczenie progu wyborczego, uratować się już chyba nie da.
Także PSL słabo rokuje. Ludowcy postanowili być wyraziście konserwatywną kotwicą tej koalicji, by szukać szczęścia wśród umiarkowanie prawicowego elektoratu. Ta konsekwentnie realizowana strategia nie działa, bo PSL jako junior partner w koalicji z uważaną wśród konserwatystów za skrajnie lewacką Platformą, jest po prostu niewiarygodny. W elektoracie, który zaś głosował na obecną koalicję dwa lata temu traktowany jest zaś jako kula u nogi, która kilka spraw bliskich im sercu – związanych choćby z aborcją czy związkami partnerskimi – blokuje. PSL, któremu w wojnie kulturowej bliżej do PiS i Konfederacji niż do koalicji, nie jest więc atrakcyjną inwestycją polityczną.
Nowa Lewica zepchnięta na margines
Mamy wreszcie Nową Lewicę, która traci swoja ideową wiarygodność firmując dalekie od interesu ich politycznych wyborców rozwiązania forsowane przez rząd. Stara się to przedstawić jako taktykę, która może i przynosi części społeczeństwa straty, ale za to pozwala wynegocjować w ramach koalicji kilka prospołecznych postulatów. Nawet jeśli się to udaje, mało kto kojarzy np. rentę wdowią z pomysłem Nowej Lewicy. W tej i kilku innych sprawach, którymi rządowa lewica się chwali, Tusk i jego ekipa odebrali szansę promowania się jako ich akuszerzy. Autorskie pomysły lewicy okazują się więc w społecznym odczuciu pomysłami, w najlepszym razie, całej koalicji, a najgorszym – Platformy Obywatelskiej.
Platforma na swoim – nawet kosztem koalicji
Mówiąc krótko, i okoliczności, i działania Donalda Tuska sprawiają, że z potrzebnych do dalszego rządzenia koalicjantów ulatuje życie i nie wiadomo, czy ktoś z tej trójki w ogóle znajdzie się w przyszłym Sejmie.
W tej sytuacji, instynktownie premier i jego ludzie będą się więc starali budować jak najsilniejszą Platformę, czy raczej Koalicję Obywatelską. Nawet jeśli będzie to oznaczać, że po wyborach w 2027 r. stracą władzę. Interes partyjny jest bowiem ważniejszy niż interes koalicji – chodzi o to, by ograniczyć straty dla działaczy PO (KO) w następnych wyborach. To znaczy zagwarantować jak największej liczbie obecnych posłów reelekcję i utrzymanie osobowego stanu posiadania w Sejmie. Bo jeśli żegnać się z władzą to najlepiej tak jak PiS – jako zwycięska formacja i największy klub w parlamencie. A reszta niech się martwi sama o siebie. W końcu w politycznej walce o byt wygrywają tylko najsilniejsi i najlepiej przystosowani.