- Cieszę się, że sąd zajął się tą sprawą. Wierzę w sprawiedliwość. Mam nadzieję, że na sali wyjdzie prawda o tej sprawie - mówił nam pewny swoich racji Durczok. Pytany o swoją zawodową przyszłość, nie chciał zdradzać planów. - Na razie to, co mnie zajmuje i nie ma co ukrywać, także stresuje, to fakt, że muszę dochodzić swojej niewinności w sądzie - dodał.
Jednak gdy zaczęli zeznawać pierwsi świadkowie, mina mu nieco zrzedła. Okazuje się bowiem, że pracownicy stacji rozmawiali o jego życiu osobistym nie tylko między sobą, ale też z dziennikarzami z innych redakcji. Pytana przez prawnika "Wprost" jedna z czołowych reporterek politycznych TVN przyznała, że spotkała się z dziennikarką tygodnika i wskazała osobę, która potencjalnie mogła być adresatką prywatnych propozycji Durczoka. Okazało się też, że korespondowała z innym dziennikarzem "Wprost" tuż po pierwszej publikacji na temat Durczoka. "Tej Adze całkowicie zmarnował życie" - napisała m.in. za pośrednictwem komunikatora internetowego. Przed sądem tłumaczyła jednak, że traktowała te rozmowy jako prywatne i były one oparte na plotkach. Z kolei wydawca jednego z wieczornych programów TVN24 zeznawał, że osobiście nie był świadkiem składania propozycji seksualnych przez Durczoka, ale że są osoby, które z takich mu się zwierzały. Po tych słowach na wniosek adwokatów redakcji "Wprost" resztę zeznań świadków utajniono.
Łącznie zeznawać ma ponad stu świadków, w większości pracowników TVN. Adwokat Durczoka, Jacek Dubois (53 l.), jest dobrej myśli. - Przez pozwanych Kamil Durczok stał się twarzą przemocy seksualnej. Udowodnimy, że nie dochowali oni rzetelności dziennikarskiej, a opisane przez nich wydarzenia nie są prawdziwe - tłumaczył. W osobnym procesie dziennikarz domaga się 7 mln zł za tekst pt. "Kamil Durczok. Fakty po faktach", opisujący jego pobyt w mieszkaniu znajomej. Znaleziono tam ślady narkotyków i gadżety seksualne, których zdjęcia opublikował tygodnik.
Zobacz także: Prokuratura nie ma nic na Durczoka