Dr Sławomir Cenckiewicz: Nie mam obsesji Wałęsy

2013-12-06 3:00

Doktor Sławomir Cenckiewicz znów krytycznie pisze o Lechu Wałęsie. Dlaczego nie zmienia zdania?

"Super Express": - "Człowiek z teczki" to kolejna pańska bezlitośnie krytyczna publikacja dotycząca byłego prezydenta. Ma pan obsesję Wałęsy?

Dr Sławomir Cenckiewicz: - Napisałem to wszystko, czego boją się napisać inni. Z obsesją nie ma to nic wspólnego, bo to książka nowatorska, całościowo ukazująca biografię Wałęsy od urodzin w 1943 r. aż do teraz. Innymi słowy wypełnienie białej plamy kulawej polskiej historiografii, której marność wyznaczają białe plamy, autocenzura i naciski polityków.

Patrz: Dr hab. Sławomir Cenckiewicz: Mit Wałęsy zbudowany jest na fałszu

- A może pana krytycyzm wobec Wałęsy wynika z zawiedzionej miłości?

- Mnie to nie dotyczy, gdyż nigdy nie byłem nim zafascynowany, a tym bardziej zakochany. Nigdy na niego nie głosowałem ani nie popierałem. Widziałem go po raz pierwszy w wieku lat 9, kiedy pojechałem pod Stocznię Gdańską w sierpniu 1980 r. Podobały mi się jego słowa - że wyjdzie ze stoczni ostatni, w każdym razie będzie trwał do końca jak kapitan na statku. To moja cała "fascynacja" Wałęsą, jeśli nie liczyć również szczenięcych marszów pod jego mieszkanie na gdańskiej Zaspie, gdzie również mieszkałem. W dorosłość wchodziłem w 1989 r., odrzucając jego fikcyjny i fałszywy mit. Np. sposób, w jaki zakończył strajk w sierpniu 1988 r. i dał się złapać na wędkę Kiszczaka, a później obalił rząd Olszewskiego w 1992 r. Dziś to jeszcze lepiej rozumiem…

- Próbowałem znaleźć w książce jakiś element, który ukazywałby Wałęsę w pozytywnym świetle. Nie ma takiego. Czy naprawdę nic dobrego nie ma pan o nim do powiedzenia?

- Ja takich elementów nie znajduję - nie ma co tego kryć. Sfałszowany życiorys, ciągłe ucieczki od odpowiedzialności i zdrady - bliskich, kolegów, Sprawy…, a na końcu złoty cielec III RP, w który każe się nam wierzyć, nie analizując jego biografii. Pisząc tę książkę, pomyślałem przez chwilę, że w biografii Wałęsy zgadza się chyba tylko data jego urodzin. Strukturalne kłamstwo przygniata prawdę o tym człowieku, a pośrednio o systemie III RP.

- Dowodzi pan, że Wałęsa to marny człowiek i do tego agent. Ale to za nim szli ludzie w latach 80. Czy nie sprawdził się jako symbol, nawet jeśli był to symbol, jak pan twierdzi, pusty?

- To naturalny głód przywództwa zniewolonego narodu, który szuka wodza poza bolszewikami, a nawet Kościołem. I ma - człowieka z wąsami i Matką Boską w klapie, komunikującego się w sposób podobny do ogółu. To mechanizm, który świetnie już w 1981 r. uchwycił polityczny mistrz premiera Tuska - Lech Bądkowski. Cytuję jego wypowiedź - zresztą z książki o Wałęsie pod redakcją Geremka: "Przeskoku z represjonowanego bezrobotnego na człowieka roku kreowanego na Zachodzie, na okładki ilustrowanych pism o milionowych nakładach, udzielającego wywiadów największym na świecie agencjom, tygodnikom i dziennikom, mógłby dokonać tylko człowiek o ogromnej kulturze wewnętrznej, by nie ulec zepsuciu". Święte słowa.

- Ludzie jednak w niego wierzyli. Musiał mieć charyzmę, żeby ich za sobą pociągnąć. Nie należy zapisać mu tego na plus?

- Wierzyli w Solidarność, której on był brendem. Ruchy społeczne mają swój szyld i liderów. Ale Sierpień '80 i Solidarność dokonały się pomimo Wałęsy, którego przywództwo nazywam "przywództwem zdradzonym", bo Wałęsa był faktycznie z tymi, którzy ten ruch chcieli najpierw przeformułować w kierunku niegroźnym dla komunistów, a później zlikwidować. Wydawało mu się, że jest ważny, że jest dla nich partnerem, ale się mocno mylił, że aż napisał słynny list "kaprala" do "generała" jesienią 1982 r., w którym płaszczył się przed Jaruzelskim, tracąc wiarę w Solidarność. Zgroza.

- Wiele miejsca poświęca pan jego charakterowi, życiu prywatnemu. Pokazuje pan go jako młodego wiejskiego zabijakę, człowieka, który porzuca ciężarną kobietę, kradnie w zakładzie pracy. Generalnie jako zwykłego człowieka, jakich wielu. Dziecko swojej epoki. Nie mówi pan tego wprost, ale między wierszami sugeruje, że można z tego wyciągać wnioski polityczne...

- W życiu polityka - a zwłaszcza w komunizmie - nawet życie prywatne jest polityką. Wałęsa używał życia jako wódz Solidarności w sposób tak nieodpowiedzialny, że należy się zastanowić, czy to tylko nieodpowiedzialność i głupota, czy poczucie bezkarności i wsparcie ze strony komunistów. Jedno i drugie pociąga za sobą straszne konsekwencje.

- Wypomina pan Wałęsie i jego żonie lumpenproletariackie korzenie. Ale jeśli spojrzeć na jego karierę, to widać, że mimo wszystko wykonali sporą pracę nad sobą. Czy mimo wszystko daleko Wałęsie do "sztacheciarza" z młodości?

- Czy naprawdę wykonali tę pracę, skoro Wałęsa szmugluje ostatnio alkohol z Londynu, publicznie nazywał prezydenta Kaczyńskiego "skurwysynem", Walentynowicz "kretynką" i "politycznym brudasem", a Danuta pokazuje "fucka" dziennikarzom? Ale to też nie jest takie ważne, gdyby nie polityka… Komuniści stworzyli prawidłowy profil Wałęsy i grali na tych jego lumpenproletariackich korzeniach i przyzwyczajeniach, wiążąc go coraz mocniej ze sobą tak, by się stał całkowicie niesuwerenny jako lider Solidarności.

Dr Sławomir Cenckiewicz

Historyk