"Super Express": - Wizyta premiera Tuska w Nigerii w trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej to coś, co powinno nas dziwić?
Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski: - Nie powinno dziwić w tym sensie, że trudno było się spodziewać czegoś innego. Jest to jednak ze strony premiera co najmniej niezręczne. Stosunki polsko-nigeryjskie nie są aż tak newralgiczne, by nie można było ustalić innego terminu.
- Skąd zatem ten pomysł?
- To demonstracja lekceważenia dla problemu dzielącego przecież Polaków w dużym stopniu. To nie jest tak, że przytłaczająca większość podchodzi do wydarzeń z 10 kwietnia obojętnie, a rozpalają marginalną grupkę.
- Lekceważenia czy zejścia z linii strzału? Oddania im tego dnia?
- Nie, to nie jest usunięcie się w cień. To świadoma decyzja. Decyzja o wyjeździe za granicę w takim dniu ma podgrzewać spór wokół Smoleńska. To leży w interesie Platformy i premier świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Sugeruje pan unik, a przecież to zwiększy, a nie zmniejszy niechęć do premiera u jego przeciwników.
- Premier podkreślił, że uczci rano ofiary katastrofy, a później po prostu przystąpi do pracy. Dlaczego nie uznać tego wyjazdu za wypełnianie części obowiązków szefa rządu? 10 kwietnia nie jest świętem państwowym, to normalny dzień pracy...
- To nie była standardowa tragedia. Trzy lata temu zginęła część elit tego państwa z prezydentem na czele. To ma swoją wagę. Gdybyśmy nie znali premiera Tuska, może to tłumaczenie o dniu pracy byłoby przekonujące. Tyle że kiedy zapowiadano ogłoszenie raportu Anodiny, ten tak pracowity premier pojechał sobie na narty w Dolomity. Stąd reakcja Polski na raport była mocno spóźniona. Budujemy przekaz o pracowitości polityka, to niech będzie spójny.
- Ten wyjazd na narty w Dolomity też był świadomym zaognianiem sporu?
- Przed wyjazdem na narty premier znał w zarysach treść raportu Anodiny, gdyż publicznie powiedział, że jest on nie do przyjęcia. Wiedział, że czeka nas jakieś starcie. Tamten wyjazd był więc raczej błędem politycznym, który narażał na stratę wizerunkową nie tylko państwo, ale także samego Donalda Tuska. Ot, naganna beztroska człowieka, który nie jest jednak politykiem tej miary, za jakiego lubi się uważać.
- Zwolennicy premiera uznają jego obecność w tym dniu za zbędną, gdyż służyłby jako "tarcza strzelnicza" dla protestujących. Pańskim zdaniem premier Tusk powinien niekiedy stanąć twarzą w twarz nie tylko ze swoimi zwolennikami, ale także przeciwnikami, którzy w końcu także płacą na niego podatki?
- Oczywiście, że powinien. Owszem, biorąc udział w tych obchodach musiałby stawić czoło swoim zdecydowanym przeciwnikom. Naraziłby się na obraźliwe słowa czy gesty. Może nawet coś w rodzaju rzutów jajkami. Pod względem własnego komfortu premier nie ma tu jednak dobrego wyjścia z sytuacji. Albo zrobi unik, albo - bez czytelnego wyjaśnienia wielu zarzutów, jego przeciwnicy odebraliby jego udział w obchodach jako obłudę, a nie hołd. Nie bez jego winy.
- Dlaczego nie bez jego winy?
- Przecież on zdaje sobie sprawę, że rząd mataczył w wielu kwestiach. Nieprzyznanie, że marginalizowano wizytę prezydenta Kaczyńskiego, Ewa Kopacz opowiadająca jak dokładnie sprawdzono miejsce tragedii, zapewnienia o obecności polskich lekarzy, skandale z zamianą ciał ofiar, zakaz otwierania trumien... Wszystko to znamy. Premier musi jednak mieć świadomość, że uniki połączone z zarzutami wobec śledztwa i rządowych raportów tylko radykalizują nastroje, a nie łagodzą. Tyle że ten "smoleński podział" jest Platformie na rękę.
Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski
Politolog, KSAP