"Super Express": - NATO po dwóch latach namysłu zdecydowało się delikatnie ruszyć na wschód i pojawić w krajach, które traktowało do tej pory jako członków drugiej kategorii. Pojawić w postaci czterech batalionów. Mamy się z czego cieszyć?
Dr Peter Caddick-Adams: - I tak, i nie. Realne pojawienie się wojsk NATO na terenie tzw. nowych krajów członkowskich to coś pozytywnego. Można powiedzieć historycznego. Z mojego punktu widzenia jest to jednak zupełnie niewystarczające, a jeżeli chodzi o liczbę tych wojsk, to taktycznie nie da się ukryć, że jest to niestety tylko kosmetyka.
- Czyli jednak nie ma się z czego cieszyć...
- Jest, i zapewne ta decyzja ucieszy i Polaków, i państwa bałtyckie. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że była to decyzja nie tyle militarna, co polityczna. Taktycznie tych wojsk jest zbyt mało i pojawiają się zbyt późno. I był to sygnał skierowany nie do sojuszników, ale do Moskwy z zapowiedzią, że tych wojsk może być więcej. To, co powinno nas cieszyć, to związanie z tymi siłami reagowania wojsk z takich krajów, jak Portugalia, Hiszpania czy Belgia. Krajów, które niekoniecznie mogły czuć potrzebę wysłania swoich wojsk do wschodniej Europy.
Zobacz także: Anja Rubik: Rządy PiS podcięły skrzydła Polsce!
- Teraz wyślą?
- Teraz będą musiały, choć oczywiście lepiej, żeby nie pojawiła się taka konieczność. To, co przy okazji szczytu, ale i wcześniejszych wystąpień polityków było naprawdę irytujące, to ich przekonanie, że "boją się wybuchu nowej zimnej wojny". Przecież sami się okłamują. My mamy już nową zimną wojnę, a to powinno oznaczać nie tylko te cztery bataliony, i to w dodatku rotacyjne. To powinno oznaczać stałe bazy.
- Będą?
- Mam nadzieję, że będą i że wszystko zmierza właśnie w tym kierunku. Mam nadzieję, że zachodnie kraje potraktują wreszcie wschodnie kraje NATO jak członków pierwszej kategorii, a dodatkowo potraktują zagrożenie ze strony Rosji tak, jak na to zasługuje. Co więcej, Ukraina, Gruzja i Mołdowa, choć nie są członkami NATO, powinny być uważane przez Sojusz jako kraje zagrożone. Wszystko to jest jednak robione przez NATO straszliwie wolno...
- Dlaczego?
- Polityka. Proszę zwrócić uwagę, że dość oczywista decyzja wysłania na wschód Europy wojsk po tym, co Putin zrobił na Ukrainie, zajęła NATO dwa lata! I to też jest polityka, to testowanie Rosji, jak teraz na ten krok zareaguje. I zareaguje na pewno odpowiednio histerycznie. To, co jest istotne, to fakt, że wszyscy odczytują te cztery bataliony jako pierwszy krok i że po nim przyjdą następne.
- Kiedy?
- To zależy od woli politycznej. Zachodni politycy są niestety mocno rozczarowujący i myślą w perspektywie 4-5 lat, zależnie od tego, kiedy przypadają następne wybory. Myślą też doraźnym interesem. Przez lata cały Zachód uciekał od stwierdzenia faktu, że Rosja jest zagrożeniem, bo to oznaczało większe wydatki na bezpieczeństwo. A każdy wolał wydawać na coś innego. Były też takie zachowania jak Niemców, którzy mają szczególne kontakty gospodarcze z Rosją, jaka by ona nie była. Holandia nie chciała antagonizować Rosji przez gaz. Premier Wielkiej Brytanii Cameron, który wolał nie antagonizować Rosji, bo bał się wycofania pieniędzy rosyjskich oligarchów z Londynu.
- Po Brexicie Wielka Brytania siłą rzeczy mocniej zaangażuje się w NATO?
- Myślę, że tak, choć pamiętajmy, że Brexit jeszcze się nie dokonał.
- Wyborcy zdecydowali...
- Międzynarodowa polityka ma swoje doświadczenia w odrzucaniu woli wyborców, zwłaszcza jeżeli ta wola była wyrażana niewielką większością. Wyborcy decydowali też kiedyś o odrzuceniu rozszerzenia Unii Europejskiej, choćby w Irlandii, i referenda powtarzano. Wbrew pozorom to jeszcze nie jest przesądzone. Zostawiając Brexit na boku, następcą Camerona jest Theresa May. I gdybym miał zgadywać, jak się zachowa, to jest ona politykiem znacznie twardszym od Camerona. Bardziej w typie Margaret Thatcher, pasująca do takiego zimnowojennego stylu rozmów z Rosją. Dla krajów takich jak Polska to dobra wiadomość.