"Super Express": - Minęło 100 dni rządu Beaty Szydło. Jak wypada bilans? Jednoznacznie dobrze? Jednoznacznie źle? A może prawda leży gdzieś pośrodku?
Dr Marek Migalski: - Raczej to ostatnie. Jeśli z ośmiu postulatów, które Beata Szydło obiecywała zrealizować w pierwszych 100 dniach rządu, wykonano w zasadzie dwa, to znaczy, że skuteczność tego rządu wynosi 25 proc. Trochę żartem mogę powiedzieć, że gdyby student przyniósł mi kolokwium wypełnione w 1/4, to oczywiście dostałby ocenę niedostateczną.
- Na szczęście dla Beaty Szydło nie jest pan jej wykładowcą.
- (śmiech) No tak. Natomiast w polityce ktoś, kto realizuje 25 proc. zapowiedzi, nie może być nazwany politykiem sukcesu. Nie można też jednak powiedzieć, że to kompletny nieudacznik, który zupełnie porzucił swój program wyborczy. Czysto politycznie rząd na pewno nie zasłużył na wysoką ocenę, ale zaliczył. Jedna uwaga dodatkowo - choć zrealizowano jedynie 25 proc. zapowiedzi z exposé premier Szydło, to w ramach dodatkowych atrakcji dodano takie rzeczy jak masakra Trybunału Konstytucyjnego, Służby Cywilnej czy zawłaszczenie mediów publicznych.
- I można by do tej listy dodać jeszcze kilka bonusów. Złośliwi twierdzą, że nie było czasu na realizację zapowiedzi z exposé, bo trzeba było zrobić skok na państwo. To kładzie się cieniem na tych 100 dniach rządu?
- Pewnie tak. Oczywiście, w polityce nie można wytłumaczyć jednego drugim, tzn. w polityce nie myje się albo jednej, albo drugiej nogi. Gdyby była taka wola, zrobiono by i jedno, i drugie. Jak widać, priorytetem było przejęcie tych instrumentów władzy, a dopiero w drugiej kolejności myślano o realizacji obietnic. Na korzyść rządu przemawia jednak to, że z zapowiedzi zrealizowano te najważniejsze. Z jednej strony 6-latki, które były nośne społecznie, no i oczywiście 500 zł na dziecko. Obok zapowiedzi obniżenia wieku emerytalnego, która nie została zrealizowana, to właśnie ten program był najgłośniejszą i najbardziej nośną z obietnic. To się rządowi udało zrobić.
- 500 zł to chyba sprawa, która zdominuje pamięć o 100 dniach rządów. O skoku na państwo, tej nocnej zmianie w wersji PiS, było głośno, ale powoli się o tym zapomina. Tym bardziej że rewolucja wytraciła impet i KOD musi bronić Wałęsy, żeby mieć powód do wyjścia na ulice.
- Jeśli opozycja i KOD chciałyby w dalszym ciągu opierać swoje protesty na tym, co już było, to jest to prosta droga do klęski. Będą nowe tematy i trzeba się na nich skupić. I opozycja, i KOD, muszą uznać, że PiS wygrało - przetrzymało frontalny atak medialny i wzburzenia społeczne. Nie tylko nie wysadziło to partii rządzącej z siodła, ale nawet specjalnie nie wpłynęło na spadek w notowaniach społecznych. Wobec tego gra idzie o inne rzeczy. 500 zł na pewno będzie co miesiąc przypominane przez PiS milionom polskich rodzin, a prof. Rzepliński za chwilę stanie się tak mgławicową postacią, jak choćby Lew Trocki.
- Wiadomo, że rząd rządem, ale wszystkim trzęsie i tak Jarosław Kaczyński. Niemniej paru ministrów zabłysnęło - i pozytywnie, i negatywnie. Kto jest w pana rankingu prymusów i nieuków w rządzie?
- Zacznę od ogromnych rozczarowań. Na czele listy jest minister Waszczykowski, który zdążył udowodnić, że na szefa MSZ się po prostu nie nadaje. Jestem też bardzo rozczarowany ministrem Gowinem, który przyszedł do resortu nauki bez żadnego pomysłu. Jeśli chodzi o drugą stronę, to na pewno Mateusz Morawiecki jest silną stroną tego rządu. Być może nawet najsilniejszą. Jest też Konrad Szymański jako wiceminister ds. europejskich.
- Słabo zaczął i jeszcze zanim go zaprzysiężono, już chciano go odwołać za jego wypowiedzi o uchodźcach.
- Start miał nieudany, ale z czasem pokazał, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Widać, że opinia o nim jako o najlepszym polskim europośle była uzasadniona.
Zobacz: Wojeciech Reszczyński komentuje sprawę TW Bolka: III RP gnije i upada