Dr hab. Robert Gwiazdowski: Polska to nie Chile Pinocheta

2011-01-04 3:00

Nie twierdzę, że emerytury będą wyższe - tak mówi minister Michał Boni. Ekonomista, ekspert Centrum im. Adama Smitha, Robert Gwiazdowski komentuje dla nas te słowa.

"Super Express": - Na czym polega wadliwość obecnego systemu emerytalnego?
Dr Robert Gwiazdowski: - Gdy w 1999 r. wprowadzano reformę emerytalną, nie powiedziano ludziom prawdy, tylko celowo ich okłamano. Wiadomo było, że trzeba zlikwidować poprzedni system z uwagi na to, że choć wysokość emerytury w stosunku do ostatniej odbieranej pensji była stosunkowo wysoka, to sytuacja demograficzna będzie się drastycznie pogarszać. I wówczas politycy zamiast powiedzieć ludziom, że brakuje pieniędzy na wysokie emerytury, które im obiecali, przerzucili ten obowiązek na Otwarte Fundusze Emerytalne. A te wzięły na siebie ciężar udowodnienia konieczności niższych emerytur w zamian za 10 proc. opłaty od składki. W ten sposób politycy przerzucili odpowiedzialność na rynek finansowy.

- I jak to funkcjonowało przez ostatnią dekadę?
- Problem polega na tym, że próbowano w Polsce zbudować model chilijski. Jednak w Chile, gdy za czasów gen. Pinocheta robiono reformę emerytalną, mało kto pobierał emerytury. Tymczasem w Polsce jedna czwarta populacji żyje ze świadczeń emerytalnych i rentowych, a jedna trzecia budżetu przeznaczana jest na ich wypłatę. Nie ma więc możliwości, aby czynne zawodowo pokolenie mogło utrzymać emerytów i jednocześnie oszczędzać na własne emerytury.

Przeczytaj koniecznie: Prof. Stanisław Gomułka: Na silnego złotego poczekamy

- Więc może propozycja premiera Tuska przekazania części prywatnych funduszy emerytalnych do systemu państwowego to krok w dobrym kierunku
- Tak, ale przy założeniu, że jest to krok tymczasowy. Premier tak twierdzi, ale jakoś mu nie wierzę. Bo w Polsce właśnie tymczasowe rozwiązania okazują się najtrwalsze. Premier czeka, aż mu się poprawi sytuacja w finansach publicznych. Jednak nic na to nie wskazuje. Dlatego tego drugiego i bardziej radykalnego kroku możemy się spodziewać dopiero za pięć, dziesięć lat.

- O jakim rozwiązaniu pan mówi?
- Najlepsze wyjście zaproponował premier Węgier Wiktor Orban, który pozwolił ludziom wybierać - albo zostają w ichniejszym OFE, albo wracają do systemu państwowego. Przy czym ci, którzy zostają w systemie kapitałowym, nie mają prawa do gwarantowanej przez państwo minimalnej emerytury. Niby dlaczego podatnicy mają im zapewnić to minimum, gdy fundusze np. nie zaspokoją klientom oczekiwanej stopy zwrotu? Skoro obywatelom pozwala się wybierać premiera, który rozwiąże ich problemy, to tak samo można wierzyć, że oni sami dobrze wybiorą.

- A skąd pewność, że dobrze wybiorą?
- Wierzę, że zachowają się rozsądnie i wybiorą powrót do ZUS. Bo gdyby zwolennicy OFE uważali, że ludzie ich kochają, to by pozwolili im te OFE dobrowolnie wybierać. Ale ponieważ wiedzą, że ludzie na pewno by ich nie wybrali, to wolą zabierać im mniejszą część składki, byleby tylko nie mogli sami decydować. W ten sposób OFE będą miały przynajmniej te 2,3 proc. od składek 15 milionów ludzi, a nie od 1,5 miliona, jakby pewnie było wtedy, gdyby mieli wolny wybór.

- Minister Rostowski uspokaja nas, mówiąc, że to, co zostanie odebrane OFE, ma podlegać dziedziczeniu w ZUS. Jak to rozumieć?
- Sam się nad tym zastanawiam... Być może przyjęto założenie, że procent tych, którzy umrą przed osiągnięciem wieku emerytalnego, nie jest tak duży. Przecież statystycznie rzecz biorąc o wiele mniej osób umiera przed niż po 65. roku życia. A dziedziczymy, dopóki oszczędzamy, czyli do osiągnięcia wieku emerytalnego.