„Super Express”: - Niska frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego sprawiła, że dwie partie, które zdobyły w nich najwięcej głosów, reprezentują jedynie ok. 7 proc. ogółu uprawnionych do głosowania. Zwycięska PO może o sobie powiedzieć, że ma społeczną legitymację?
dr Bartłomiej Biskup: - Absolutnie. Ci, którzy nie głosują, też wyrażają swoją wolę polityczną – niezainteresowanie polityką, czy też pozostawienie sprawy w rękach innych wyborców. Oczywiście, legitymizacja takiej zwycięskiej partii jest słabsza, ale jest w pełni demokratyczna.
Pytam o to także dlatego, że przynajmniej od 2005 roku i ówczesnego zwycięstwa PiS, rozgoryczeni porażkami politycy starają się deprecjonować sukces oponentów poprzez wskazywanie na to, że są jedynie większością mniejszości. To trochę zaklinanie rzeczywistości?
Cóż, to chybiony sposób na pognębienie przeciwnika, ponieważ można uznać, że także przegrany ma słabą legitymizację – skoro bowiem nie mają jej zwycięscy, to co dopiero przegrany. Jeśli chcemy, żeby coś się w tej kwestii zmieniło, to trzeba budować tradycję głosowania i tyle, a nie zżymać się na demokrację, bo w takim razie może lepiej wybrać sobie monarchię absolutną.
Zobacz: Wyniki wyborów do PE: PiS nie odbierze władzy PO
Z jednej strony mamy polityków, ale z drugiej są też zwykli Polacy, którzy podobną krytykę stosują wobec zwycięskiej partii, której sami nie lubią. Mogą mieć pretensje tylko do siebie, że nie głosują?
Zdecydowanie, bo nieobecni nie mają głosu. Szczególnie przy wyborach. Jeśli chodziłoby o jakiś zorganizowany protest, że nie idziemy na wybory w proteście przeciwko całej klasie politycznej, byłoby to nagłośnione, ludzie by się z tym utożsamiali, to byłaby zupełnie inna sytuacja. W tym wypadku nie można mówić o tym, że naród gremialnie się umówił na coś takiego. Zaważyły inne względy. To oczywiście dla polityków idealna sytuacja, ponieważ mogą się opierać na własnych elektoratach. A ci, którzy narzekają, powinni się zastanowić, co zrobić, by zwiększać frekwencję.
Myśli pan, że jest jakieś narzędzie, które może wymusić większą frekwencję, a więc i większą legitymizację władzy?
Cóż, można wprowadzić obowiązkowy udział w wyborach jak w Belgii, ale nie sądzę, żeby w Polsce był to dobry pomysł. W kraju, w którym przez lata nie było wolnych wyborów, zmuszanie do udziału w nich byłoby chybione.
Więc może ustalić próg frekwencyjny, jak choćby w referendach?
Nie widzę logiki w tym pomyśle, bo jeśli frekwencja nie zostałaby osiągnięta, to co wtedy? W referendach zastanawiamy się, czy coś zrobimy czy nie – czy chcemy Igrzysk w Krakowie, czy nie. W wyborach do władzy ustawodawczej nie stawiamy takiego pytania. Wskazujemy, kto ma kontynuować rządy, bo nie można doprowadzić do próżni władzy.
Rozmawiał Tomasz Walczak
Dr Bartłomiej Biskup. Politolog. Instytut Nauk Politycznych UW
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail