"Super Express": - Premier zapowiedział, że polscy emigranci zaczną wracać do kraju, gdy za 7-9 lat nasz kraj dogoni europejską średnią zarobków. W tej chwili to jakieś 10 tys. zł różnicy. Premier jest niepoprawnym optymistą czy marzycielem?
Dr Andrzej Sadowski: - Przede wszystkim pan premier powinien powiedzieć, jak ma zamiar do tego doprowadzić. Wzrost pensji jest oczywiście możliwy, a nawet pewny, jeśli polski rząd przestanie dyskryminować pracę Polaków we własnej ojczyźnie, bo pod względem różnych przepisów i pod względem fiskalnym jest dyskryminowana. Stąd tej pracy w Polsce nie ma albo znika w szarej strefie, więc nasi obywatele wolą pracować za granicą, budując dobrobyt innych krajów.
- Konkurencyjność i wręcz fundament polskiej gospodarki polega na względnie taniej sile roboczej, która ściąga inwestycje zagraniczne. Przyznają to także współpracownicy premiera. Jeśli pensje pójdą w górę, tak jak zapowiada premier, to trzeba wymyślić nowe źródła wzrostu gospodarki. O tym jednak cisza.
- Nie jesteśmy tanią, ale kompetentną siłą roboczą, o czym przekonują się kolejne kraje, w których pracują Polacy. Zresztą dlaczego opieramy swój rozwój na przekonaniu, że mamy tanią siłę roboczą, a nie staramy się ulepszyć system podatkowy czy sprawić, by urzędy wspierały przedsiębiorczość. Tego nie ma ani w strategii, ani w myśleniu naszego rządu.
- Pamięta pan, że Jacek Rostowski na 2026 rok przewidywał zrównanie średnich pensji z Europą...
- Pensje nie zrównują się przez upływ czasu, ale przez zmiany systemowe, a te są w Polsce odkładane od lat.
- Ostatnio OECD w swoim raporcie sugerowała Polsce reformy, bo bez nich dobrobyt Polaków nie będzie rósł.
- Jak najbardziej, bo samo zaklinanie rzeczywistości nic nie zmieni. Premier zresztą pomylił role - zamiast być politykiem, który pokazuje rozwiązania, wciela się w Wernyhorę i wieszczy zmiany. A Polacy masowo wyjeżdżają z kraju, ponieważ przestali już reagować na tego typu zapowiedzi.
Dr Andrzej Sadowski
Ekonomista. Centrum im. Adama Smitha