Proszę zauważyć, że w tej wewnętrznej "peowskiej" kampanii Sikorski zrobił ze swojego angielskiego bożka, idola. Świecił wszystkim biegłością lingwistyczną w oczy, uwypuklając po polsku, że on bardzo dobrze wypowiada się po angielsku. Było tego jednak trochę nadto, a poza tym po polsku mówił raczej bez zrozumienia. Nie bardzo rozumiał sens wypowiadanych przez siebie sentencji i konsekwencji, jakie wzbudzą w jego "peowskich" wyborcach. Zresztą nie tylko w nich. Sikorski zaczął od brutalnego i po prostu brzydkiego szturmu na urzędującego prezydenta. Szydząc z jego niskiego wzrostu, zrobił z siebie Palikota bis, co oczywiście nie jest na naszej scenie politycznej do strawienia, bo jeden Palikot i to autentyczny, to i tak nie za mało. Potem Sikorski (też po polsku) rozmawiał z legendą Solidarności Janem Rulewskim. Tak Radek porozmawiał, że Rulewskim z oburzenia zatrzęsło. Poczuł się zastraszany i zmuszany do głosowania na Sikorskiego. Oj, nie lubi być Rulewski zmuszany, nie lubi. A członkowie PO nie lubią, jak widać, tych, którzy zamiast ich przekonać, próbują zmusić. Taki to był język polski Sikorskiego.
Przyczyn porażki Radosława jest zapewne więcej. Niemniej decydująca wydaje się właśnie ta: umiejętność swobodnego wypowiadania się po angielsku musi iść w parze z umiejętnością myślenia w jakimkolwiek języku.