"Super Express": - Europa dyskutuje dziś nad umową międzyrządową o zaostrzeniu polityki fiskalnej UE. Zanosi się na porażkę Polski...
Danuta Huebner: - Nie uważam, żeby to, co podnosi się w polskich mediach, było najważniejsze. To, czy Polska będzie dopuszczona jako obserwator... Znacznie ważniejsza niż nasza obecność jest treść tego traktatu.
- Zapewne, ale sam premier Tusk podkreślał, jak ważna jest obecność! "Być przy stole, a nie w karcie dań" - jak mówił.
- Ta obecność jest ważna, ale możemy być obecni i bez tej umowy. Taką decyzję może podjąć szczyt UE politycznie. W każdej chwili może zaprosić inne kraje.
- Ale zagwarantować tego nie chce. Pamiętam, że kiedy Polska wchodziła do Unii, pani została dopuszczona jako obserwator do pracy przy komisji. Jeszcze przed rozszerzeniem. Dziś nas się nie dopuszcza, ale wyprasza.
- To prawda, była taka dobra tradycja w Unii. Polski rząd, od kiedy pojawiały się pomysły na poprawienie strefy euro, podkreślał konieczność niedzielenia Unii na Europę dwóch prędkości. Żeby wszyscy, przynajmniej jako obserwatorzy, mogli brać udział w obradach. Byli temu przychylni choćby Niemcy. Zabiegajmy o to, ale nie traćmy z oczu faktu, że treść tej umowy jest ważniejsza.
- Niedopuszczenie w roli obserwatora do rozmów strefy euro oznaczać będzie porażkę polskiej polityki i premiera Tuska?
- Przez całą prezydencję premier był bardzo skuteczny, było więcej Europy w naszym życiu. Pokazał, że euro to kwestia ogólnoeuropejska...
- Ale pod koniec prezydencji tej skuteczności wyraźnie mu zabrakło.
- Polska jak nikt inny interesowała się tym problemem, często w imieniu wielu krajów. I dziś byłabym ostrożna w ocenianiu tego jako porażki. Trzeba negocjować do końca.
- Na razie obraz jest jednak taki: chcą naszych pieniędzy, żeby ratować zadłużone kraje i swoje banki. Nie chcą jednak, byśmy mieli prawo choćby słuchać, o czym rozmawiają. Wygląda na to, że za pomoc dla Grecji nic nie dostaniemy. To fatalny sygnał dla tych, którzy wahają się między euroentuzjazmem a eurosceptycyzmem...
- Liczę na to, że w którymś momencie prac padnie deklaracja przyjęcia nas do grona obserwatorów. Nie wrzucałabym jednak wszystkich tych tematów do jednego worka. Przyjęcie przez Polskę zobowiązania do włączenia się w pożyczkę dla tych krajów zadziała na naszą korzyść. Ustawiliśmy się w gronie krajów o dobrej pozycji finansowej. Polska musi dbać o symptomy siły ekonomicznej. Przy decyzji o podniesieniu nam ratingu może to mieć znaczenie.
- Naszej obecności "przy stole" histerycznie sprzeciwia się Francja...
- Nie rozumiem tego oporu, który szkodzi Unii jako całości. To zły sygnał dla rynków, które pozytywnie zareagowałyby na wciągnięcie jak największej grupy państw do wspólnego radzenia sobie z problemami. Pojawiają się jakieś dziwaczne argumenty, że strefa euro woli rozmawiać sama. Niby dlaczego? Ich decyzje i tak wpływają na wszystkich. Nie ma żadnych argumentów prawnych i merytorycznych.
- W takim razie nie chcą nas ze względów politycznych.
- Może jest to coś związanego z wyborami we Francji? A może taki odruch - gdyż siła Paryża w Europie była większa, gdy ta Unia była mała. Unia rozszerzona dodaje siły Niemcom. Francja tęskni zaś za taką grupą małą, przytulną.
- Jest pani rozczarowana tą umową?
- Jeszcze nie, gdyż negocjacje ciągle trwają i ostateczna wersja może być lepsza niż obecna. Dla Polski ważne jest, by umowa międzyrządowa zawierała jak najwięcej elementów "wspólnotowych". By rola Komisji Europejskiej i Europarlamentu nie była podważona. Dzięki temu traktowany na równi byłby interes wszystkich krajów europejskich.
- Czyli obecna wersja tej umowy o regułach fiskalnych godzi w nasze interesy, nie traktując nas na równi?
- Na równi traktuje wszystkich Komisja Europejska. Umowa międzyrządowa bez jej odpowiedniej roli niesie ryzyko, że liczyć się będą głównie ci, którzy są najsilniejsi ekonomicznie. Stąd istotne jest wprowadzenie zapisów tej umowy międzyrządowej do traktatów europejskich.
- Może ta umowa nie jest nam zatem do niczego potrzebna?
- Umowa daje większą gwarancję, że będzie przestrzegana dyscyplina budżetowa w krajach UE. Będzie zatem mniej zagrożeń dla polskiej gospodarki. Choć część zapisów tej umowy już działa. Wcześniej te sankcje także istniały. Tyle że nakładano je w głosowaniu politycznym. To był absurd, gdyż politycy decydowali o tym, czy jest deficyt, czy go nie ma. "Sześciopak" to zmienił. Teraz się ich nie przyjmuje, tylko mobilizuje, by je odrzucić. Nawet bezzębna umowa jest jednak potrzebna. Pozwoli bankowi centralnemu podejmować dalsze decyzje wzmacniające strefę euro. A ostatecznie pójść w stronę przejęcia roli pożyczkodawcy ostatniej szansy w większym wymiarze niż do tej pory.
Danuta Huebner
Europosłanka PO, była komisarz UE