"Super Express": - Przeciętny Polak potrafi wymienić przynajmniej kilka gwiazd brazylijskiego futbolu, nieźle orientuje się w składzie waszej reprezentacji w siatkówce. Kiedy jednak przychodzi wymienić jakiegoś brazylijskiego pisarza, to pada najwyżej jedno nazwisko: Paulo Coelho. Czy jego brzemię ciąży brazylijskiej literaturze?
Daniel Galera: - Szczerze mówiąc, nie bardzo. To pisarz, który jest tak znany na świecie i tworzy taką literaturę, że trudno go już uznać za autora czysto brazylijskiego. Gra w innej lidze i dla takich pisarzy jak ja nie jest konkurencją. Oczywiście i u nas sprzedaje wiele książek, ale trafia do zupełnie innego czytelnika niż ja.
- Jego sława pomaga przebić się na świecie takim autorom jak ty?
- Nie. Coelho pomaga wyłącznie sobie. (śmiech)
Zobacz: Wipler uderza w Kaczyńskiego i imigrantów analfabetów
- I pisze książki, z których o Brazylii nic się nie dowiesz. A przecież zdaje się, że tematy leżą na ulicy - napięcia społeczne i polityczne, korupcja, skrajna bieda i ostentacyjne bogactwo. To interesujące tematy dla brazylijskiej literatury?
- Mam wrażenie, że zmiany, które zachodzą w Brazylii, jeszcze nie zostały przetrawione przez literaturę. To zresztą problem pisania o współczesności - ona cały czas się dzieje. Musisz mieć pewien dystans do wydarzeń, żeby uchwycić ich sens. Sam nie piszę książek czysto politycznych, ale ponieważ ich akcja dzieje się współcześnie, polityka przemyka do mojej twórczości.
- Orson Welles stwierdził kiedyś, że "we Włoszech przez 30 lat rządów Borgiów panowała przemoc, strach i lała się krew, ale tamte Włochy wydały Michała Anioła, Leonarda da Vinci i renesans. W Szwajcarii panuje braterska miłość, od 500 lat mają tam demokrację i pokój - i co dali światu? Zegar z kukułką". Uważasz, że łatwiej jest tworzyć w kraju, w którym nie brakuje problemów społeczno-politycznych?
- Prawdę powiedziawszy, 99 proc. świata ma problemy i nie czyni cię wyjątkowym to, że określasz się jako pisarz tworzący w nękanym kłopotami kraju. Niemniej Welles miał trochę racji. Ludzki strach, poczucie niepewności czy bunt przeciwko rzeczywistości sprawia, że chcesz to jakoś wyrazić w inny sposób niż tylko poprzez rozmowy ze znajomymi. Zresztą nie ma dobrej opowieści bez wplecenia w nią problemów z rzeczywistością, które otaczają bohaterów. Tak jest trochę z Brazylią. Mamy wieczne problemy, ale nie czuję, żebyśmy byli w skali świata wyjątkowi.
- To jak to jest z tą Brazylią? Pamiętam, że Brazylijczycy tłumnie wychodzili na ulicę przed MŚ w piłce nożnej. Chcieli godnego życia, a nie finansowania dygnitarzy FIFA. Za kilka miesięcy w Rio odbędzie się kolejna wielka impreza sportowa - igrzyska olimpijskie. Ludzie znów się zbuntują?
- Na razie wygląda to nieco inaczej. MŚ wiązały się jednak z dużo większą korupcją i oburzającymi wysiedleniami ludności, które miały zrobić miejsce pod związane z tą imprezą obiekty, które stoją teraz nikomu niepotrzebne. Do tego działo się to w wielu miejscach Brazylii, więc i powodów do wściekłości było więcej. Igrzyska odbywają się wyłącznie w Rio i prace, które są prowadzone w związku z nimi, nie powodują aż tylu problemów. Co więcej, to wszystko i tak przesłonięte jest przez głęboki kryzys polityczny, któremu towarzyszą liczne skandale. Brazylijczycy tu koncentrują swoją wściekłość. To trochę dziwne, bo za chwilę igrzyska, a prawie się o nich w Brazylii nie mówi.
- Brazylia słynie nie tylko ze skorumpowanych polityków, ale także wielu reform, które przez ostatnie lata miały dać awans społeczny wielu dotychczas wykluczonym obywatelom. Wprowadzał je hołubiony przez polską lewicę prezydent Lula, którego niektórzy nazywają nawet brazylijskim Wałęsą. Jak wygląda jego dziedzictwo?
- Bez wątpienia jego rządy zmieniły wiele rzeczy na lepsze. Był pierwszym prezydentem, który rzeczywiście zadbał o najbiedniejszych. Wielu Brazylijczykom udało się wyrwać ze skrajnej biedy. Jego reformy pozwoliły ukształtować całkiem nową klasę średnią. Reformy stworzyły jednak również mnóstwo problemów. Cały wzrost gospodarczy, które wygenerowały, oparty był na nędznych podstawach. Opierał się tylko na konsumpcji i transferze pieniędzy do biednych. To, oczywiście, ważne, ale jeśli polegasz wyłącznie na tym, wpadasz w kolejne kłopoty. I Brazylia się w nich znalazła.
- Brazylia pokazywana była jako historia sukcesu i narodzin nowej potęgi światowej.
- Można już o tym zapomnieć. Niemniej wszyscy w Brazylii w to wierzyliśmy. Wszystko zmieniło się tuż po reelekcji Dilmy Rousseff na prezydenta. Nagle okazało się, że mamy ogromny dług publiczny, który był wcześniej ukrywany dzięki kreatywnej księgowości. Jakby tego było mało, dowiedzieliśmy się o ogromnym skandalu korupcyjnym w państwowym koncernie paliwowym Petrobras, z którego przez lata skradziono miliardy dolarów. Żeby było jeszcze zabawniej, skorumpowana była nie tylko ekipa Rousseff, ale zamieszany we wszystko jest najprawdopodobniej także Lula i jego ekipa. Skandal goni skandal i pogrąża całą klasę polityczną. Sen o wspaniałej Brazylii na naszych oczach zamienia się w koszmar.
- Co na to Brazylijczycy?
- Są zwyczajnie wściekli i odwracają się od polityków. Partia Pracujących Luli traci poparcie nawet wśród robotników i ludzi biednych. Istnieje obawa, że wielu Brazylijczyków w reakcji na te skandale powierzy swoje zaufanie skrajnej prawicy, która rośnie w siłę. Z tego, co się orientuję w sytuacji w Polsce, nie jest to problem wyłącznie brazylijski.
- Coś w tym jest. Zresztą mam wrażenie, że ta opowieść o kraju przyszłości jest wspólna dla Polski i Brazylii. Oba nasze państwa to kraje wiecznego jutra, które nigdy nie nadeszło.
- Zgadza się. To niezwykle frustrujące, szczególnie jeśli chodzi o Partię Pracujących. To ekipa, która rzeczywiście chciała coś zmienić, stać się głosem ludzi, którzy byli go do tej pory pozbawieni. Jak wspomniałem, wiele się udało - w kwestiach ekonomicznych i kwestiach praw obywatelskich, sytuacji kobiet i mniejszości seksualnych. Niemniej wygląda na to, że władzę wezmą wsteczni konserwatyści, którzy odwrócą te reformy. A wszystko przez skorumpowane elity brazylijskie. Naprawdę trudno być dziś w Brazylii optymistą.