Człowiek Macierewicza dostał fuchę, mimo że nie spełnia wymogów

2016-09-08 4:00

Mówi o sobie, że jest skromnym człowiekiem, ale patrząc na jego błyskotliwą karierę, raczej trudno w to uwierzyć. Bartłomiej Misiewicz ma zaledwie 26 lat, a jest nie tylko szefem gabinetu politycznego i rzecznikiem prasowym Ministerstwa Obrony Narodowej. Od tygodnia zasiada w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. I to wszystko bez wyższego wykształcenia.

Kontrowersje wokół Misiewicza spowodowała niedawna decyzja ministra Antoniego Macierewicza (68 l.), który przyznał mu Złoty Medal za Zasługi dla Obronności Kraju. - Powstrzymał przestępców, uratował tajne dokumenty przed przejęciem przez obce służby, zablokował operację wymierzoną w polską armię - mówił minister o zasługach Misiewicza w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Okazuje się, że zasługi są na tyle duże, by spowodować kolejne wyróżnienia. 26-letni Misiewicz, prawa ręka szefa MON, od kilku dni jest członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Mimo że zgodnie z przepisami członkowie rad nadzorczych powinni mieć ukończone studia wyższe oraz specjalny kurs, Misiewicz nie widzi w tym problemu. - Jestem w trakcie studiów. Obecnie kończę studia licencjackie. Został mi ostatni rok - zdradza "Super Expressowi". - Nie ma ustawowych wymagań, jeśli chodzi o wykształcenie wyższe. Wszystko jest zgodnie z prawem. W PGZ w radzie nadzorczej nie ma obowiązku posiadania kursu na członków rad nadzorczych - twierdzi. - Moje zasiadanie w radzie nadzorczej związane jest wyłącznie z tym, że PGZ od ubiegłego roku przeszła pod właściwość nadzorczą ministra, i ministrowi zależało, aby ktoś z władz wszedł w skład rady. Kierownictwo właśnie mnie skierowało do pełnienia tej funkcji - tłumaczy nam rzecznik.

Zobacz: Kaczyński i Orban jednym głosem: W UE potrzebne są zmiany kulturowe