Chciał Polski niepodległej, a Jaruzelski status quo

2010-02-11 3:00

W szóstą rocznicę śmierci pułkownika Ryszarda Kuklińskiego jego osobę wspominają Zdzisław Najder i Leszek Miller

"Super Express": - Tak jak Ryszard Kukliński był pan w PRL zaocznie skazany na karę śmierci. Tak jak on dowiedział się pan o wyroku za granicą.

Zdzisław Najder: - Ja jednak w PRL nigdy nie byłem funkcjonariuszem państwowym. Jestem bardzo dumny z tego wyroku, bo to prawie tak, jakbym nosił prawdziwy polski mundur.

- Kiedy poznał pan płk. Ryszarda Kuklińskiego? Jakie zrobił na panu wrażenie?

- Poznałem go osobiście w 1998 roku, gdy po latach spędzonych w USA przyjechał do Polski. Brałem udział w uroczystym powitaniu, jakie mu zgotowano w Krakowie. Mieliśmy też okazję porozmawiać. Przedtem nie widziałem go ani razu, ale mieliśmy pośredni kontakt, bo nadawaliśmy o nim informacje w Radiu Wolna Europa. Uderzyło mnie to, że prywatnie był człowiekiem skromnym i nieśmiałym. Jak na zawodowego szpiega wyglądał bardzo niepozornie. Wiem też, że był zapalonym żeglarzem, ale od tej strony znam go tylko ze zdjęć.

- Polacy są bardzo podzieleni w ocenie płk. Kuklińskiego. Na czym polega zarzut rzekomej zdrady, jakiej miał się dopuścić?

- Chodzi o to, że jako oficer ludowego Wojska Polskiego złożył przysięgę na wierność Konstytucji PRL i sojuszowi polsko-sowieckiemu, a jednocześnie przekazywał najbardziej tajne informacje największym wrogom Związku Sowieckiego, czyli Amerykanom.

- Czy istotnie była to zdrada ojczyzny?

- Formalnie tak. Zwłaszcza jeśli ktoś utożsamia ojczyznę z PRL. W tym sensie zdrajcami byli także oficerowie dowodzący w Powstaniu Styczniowym. Romuald Traugutt też składał przysięgę na wierność carowi, tak jak Zygmunt Sierakowski czy Zygmunt Padlewski. Obie sytuacje polityczne były do siebie bardzo podobne. Od 1945 roku Polska była wasalem poddanym sowieckiej dominacji. Nadzieja na zmianę międzynarodowego układu sił leżała tylko w Stanach Zjednoczonych.

- A czym dla pana była Polska Rzeczpospolita Ludowa?

- To była taka niby-Polska, z teoretycznie polskim rządem, polskim przedstawicielstwem w ONZ, polskimi reprezentacjami sportowymi. A przy tym całkowicie uzależ-niona politycznie, militarnie i ideologicznie od Związku Sowieckiego. Ryszard Kukliński nie zdradził Polski niepodległej. Pracował na jej rzecz, nie wiedząc, czy ona kiedykolwiek powstanie. Gdy decydował się na współpracę z Amerykanami, miał przed sobą ciemny horyzont, nie było żadnego znaku, że misja się powiedzie.

Czytaj dalej >>>


- Dlaczego więc podjął tę decyzję?

- Kukliński, mając dostęp do strategicznych planów wojskowych Układu Warszawskiego, stwierdził z przerażeniem, że jeśli zostaną zrealizowane, z Polski pozostanie pustynia. Nie wiem dokładnie, kiedy przejrzał na oczy. Możliwe, że od początku wiedział, jakie są rzeczywiste cele Sowietów, ale ponieważ zawsze chciał zostać oficerem, wstąpił do komunistycznego wojska. Innej drogi nie było. Traugutt także musiał się kształcić w Korpusie Paziów, bo nie istniał polski korpus oficerski. Według Zbigniewa Brzezińskiego, który był bardzo wysokim funkcjonariuszem rządu amerykańskiego, nikt nie zrobił tyle, co Kukliński dla wzmocnienia USA w ich wielkiej konfrontacji ze Związkiem Sowieckim.

- Jako przeciwwagę dla Kuklińskiego często stawia się generała Jaruzelskiego. Nie można być jednocześnie zwolennikiem ich obu.

- To prawda. Jaruzelski do końca pozostał wierny sojuszowi ze Związkiem Sowieckim. Wprowadzając stan wojenny wypowiedział absurdalne słowa: "socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości". A przecież tzw. realny socjalizm był z niepodległością Polski sprzeczny. Nie wiem i mało mnie obchodzi, czy generał miał zawsze złe intencje. Ale mogę oceniać postępowanie po skutkach. I to Kukliński, a nie on, umożliwił Amerykanom bardziej zdecydowane i oparte na lepszym rozpoznaniu przeciwstawienie się zagrożeniu sowieckiemu. To Kukliński działał w interesie Polski niepodległej, w ciągłym poczuciu śmiertelnego zagrożenia.

- Jaki był stosunek władz III RP do sprawy płk. Kuklińskiego?

- Zmienny. Prezydent Wałęsa traktował pułkownika z dystansem. Zdawał sobie sprawę, że korpus generalski składał się w większości z ludzi, którzy do końca wiernie służyli PRL. Dla nich Kukliński był zdrajcą i sprzedawczykiem. Paradoksem jest to, że do pełnej rehabilitacji Kuklińskiego przyczynili się politycy postkomunistyczni. Premierzy Cimoszewicz i Oleksy chcieli udowodnić, że nie są sowieckimi wasalami. Leszek Miller formalnie umożliwił Kuklińskiemu powrót do Polski. Wiedział, jak na tę sprawę patrzą Amerykanie i chciał się pokazać jako prawdziwy demokrata.

Czytaj dalej >>>


- Warto też przypomnieć o szczególnej estymie, jaką darzył pułkownika Zbigniew Herbert. Choć miało to znaczenie tylko symboliczne.

- Herbert całe życie utożsamiał się ze sprawami trudnymi. Bardzo ubolewał nad tym, że w wolnej Polsce Kuklińskiego nie uznano od razu za bohatera i nie powitano z honorami. W tej sprawie napisał nawet list do Wałęsy, który odpowiedział... milczeniem. Ze strony Herberta był to gest moralny, nie polityczny. Uważał, że bardzo odważnemu człowiekowi dzieje się krzywda.

Zdzisław Najder

Były dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa

Kukliński swoją decyzję niezmiennie uważał za słuszną "Super Express": - Umożliwił pan formalnie pułkownikowi Kuklińskiemu przyjazd do Polski. Jak do tego doszło?

Leszek Miller: - Pod koniec 1995 r. z trybuny sejmowej oskarżono premiera Oleksego o szpiegostwo na rzecz ZSRR, a później Rosji. Była to prowokacja UOP-u chcącego pomóc Wałęsie w reelekcji. A w tym czasie lewica była popularna i jej kandydat miał duże szanse w wyborach prezydenckich. Interes UOP zbiegł się z interesem Rosjan, którzy próbowali powstrzymać rozszerzenie NATO. Pojawiły się głosy, że Polska mająca "takich" przywódców będzie koniem trojańskim w NATO. To podejrzenie było wzmocnione przez ciężkie oskarżenia ciążące w kraju na pułkowniku Kuklińskim. Pozytywne rozstrzygnięcie jego sprawy stało się nieoficjalnym warunkiem przystąpienia naszego kraju do Sojuszu Północnoatlantyckiego.

- Z tego wynika, że kierował się pan pragmatyzmem...

- Tak trzeba to określić. Choć jego sprawą bliżej zainteresowałem się jeszcze wcześniej - jako minister pracy - gdy odwiedził mnie przyjaciel pułkownika, profesor Józef Szaniawski. Jego stosunek do postaci pułkownika był bardzo emocjonalny - uważał, że należy się mu zadośćuczynienie.

- Bo na pytanie o to, co zrobił i kim był pułkownik, większość Polaków reaguje w sposób emocjonalny, odpowiadając albo - albo: zdrajca albo bohater...

- Według mojej oceny osoba pułkownika wymyka się czarno-białym schematom. Trzeba szukać innego pytania i nie takiej schematycznej odpowiedzi. Sam pułkownik był człowiekiem skromnym i nie kwalifikował swojego czynu w kategoriach bohaterstwa. Ale bez wątpienia swoją decyzję od początku do końca uważał za słuszną.

Czytaj dalej >>>


- A kim jest generał Jaruzelski?

- Również wymyka się czarno-białym schematom. Obydwaj służyli Polsce, tak jak uważali za słuszne. Myślę, że jeden i drugi chcieli, aby ich marzenia i plany spotkały się w dzisiejszej Polsce - jeden i drugi przysłużyli się temu, że Polska jest dziś taka, jaka jest.

- Tylko że jeden z nich czekał na tę Polskę w ukryciu z wyrokiem śmierci...

- Na szczęście anulowanym. A zapadł w czasie, gdy świat był podzielony na dwa zwalczające się bloki - świat czarno-biały. Dzisiejszy świat jest światem o różnych barwach.

- Spotkał się pan z pułkownikiem Kuklińskim trzy razy...

- Dwa razy w Waszyngtonie, raz w Warszawie. Największe wrażenie wywarło na mnie pierwsze spotkanie. W 1998 r. składałem wizytę w Stanach Zjednoczonych jako szef opozycyjnego SLD. To pułkownik zaproponował spotkanie. Zgodziłem się. Pod hotel podjechał samochód - nie znałem celu - wiem tylko, że zawieziono mnie kilkadziesiąt kilometrów za Waszyngton. Spotkanie odbyło się w małym motelu. Rozmawialiśmy prawie trzy godziny. Pułkownik tłumaczył swoje intencje, poruszał też wątki osobiste - zwłaszcza tragedię związaną z synami, która była bolesną ceną za jego decyzję. Zdarzył się też zabawny incydent. Pułkownik zapytał, czy napijemy się wina. Odpowiedziałem, że czerwonego wina zawsze z przyjemnością. Tymczasem kelner poinformował nas, że alkohol jest serwowany od godziny 13. Roześmialiśmy się, bo pamiętaliśmy takie zasady sprzed lat z Polski.

Leszek Miller

W latach 1969-1990 członek PZPR, polityk postkomunistycznej lewicy, minister w kilku rządach, premier RP w latach 2001-2004. Obecnie członek SLD