Bronisław Wildstein: Mainstream nas przemilczał

2014-01-22 3:00

Opinie o tym, co dzieje się w Kijowie. Co dalej z Majdanem?

"Super Express": - Był pan na Majdanie podczas zamieszek i przerwania polskiego koncertu...

Bronisław Wildstein: - I o dziwo bardziej szokujące rzeczy zobaczyłem po powrocie do Polski! Okazało się, że oprócz mediów, które patronowały koncertowi polskich artystów na Majdanie, jak "Super Express", "Do Rzeczy", "Gazeta Polska" i Radio Warszawa, w pozostałych mediach nie było o tych wydarzeniach ani słowa! Wszyscy w Kijowie o tym wiedzieli, cały Majdan o polskim koncercie mówił. Tymczasem w Polsce oprócz wymienionych mediów nie wspomniano o tym ani słowem! To zadziwiające i oburzające.

- Dlaczego? Trudno mi uwierzyć w aż taką zmowę mediów i bojkot koncertu. Mniejsze wydarzenia z Majdanu podnoszone bywają do rangi supernewsa.

- To chyba gorzej niż zmowa. Po prostu istnieje u nas pewien mainstream mediów, zwany przez niektórych mętnym nurtem, który kisi się we własnym sosie. Funkcjonują tak, że odwołują się do siebie i piszą o sobie nawzajem. TVN o "Wyborczej", "Wyborcza" o "Newsweeku", "Newsweek" o TVN i tak w kółko. Są zamknięci na wydarzenia spoza ich rzeczywistości. To jednak poważniejszy problem. Wydawało się bowiem, że to, co się dzieje w Kijowie, jest sprawą dla Polski podstawową. Tam dzieje się nasza racja stanu.

- Chyba niemal wszyscy to przyznają. Nawet media niechętne prezesowi Kaczyńskiemu mówiły o jego wizycie na Majdanie. Nawet chwaliły.

- Początkowo próbowały to pokazać w krzywym zwierciadle, później się to zmieniło. Zapewne byłego premiera i lidera opozycji trudno zupełnie ignorować. Tymczasem artyści, którzy normalnie trafiają przecież na pierwsze strony, zrobili coś niezwykłego, zaryzykowali. Doszło do przerwania koncertu. I nie doczekali się nawet wzmianki! Tylko dlatego, że zrobiły to niewłaściwe media? W starciach za granicą ranny został polski dziennikarz, fotoreporter "Gazety Polskiej"! Widział pan gdzieś w tamtych mediach tego newsa?

- Nie.

- Właśnie! Jakiś pajac oblany niezidentyfikowaną cieczą staje się bohaterem dnia, a nawet tygodnia. Ranny dziennikarz w środku bardzo istotnego wydarzenia w Kijowie zaś jest nieistotny. To jest już choroba polskiego życia publicznego i mediów. W normalnym państwie z wolnym słowem trudno byłoby sobie to wyobrazić.

- Jak te wydarzenia wyglądały z pańskiej perspektywy?

- Trafiliśmy w środek cyklonu, choć wcześniej wydawało się nam, że ten opór nieco zamiera. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyż trwa już dwa miesiące. Władza chce ich zmęczyć, przeczekać, ale są świetnie zorganizowani. Przypominają mi sicz zaporoską, czyli kozacki obóz warowny, ale zupełnie trzeźwy. To nie jest jakiś jednoznaczny projekt polityczny z realizowanym krok po kroku planem, przez co wielu wydawał się skazany na obumieranie. Samoorganizacja i poświęcenie tych ludzi walczących o zmianę orientacji ukraińskiej w stronę Europy są jednak wspaniałe. Przypomina mi to czas sierpnia 1980 roku w Gdańsku. Inny entourage, ale jest coś z tamtej atmosfery i determinacji tych ludzi.

Zobacz też: Bronisław Wildstein: Nie jestem resortowym dzieckiem!

- Skąd pomysł, żeby zorganizować polski dzień na Majdanie?

- Wyszedł od organizatorów protestów w Kijowie. Artyści, jak Paweł Kukiz, Dariusz Malejonek, Marcelina i KGBand, zgodzili się bardzo chętnie, chcąc okazać solidarność. Na wiecu przed koncertem pojawiło się ponad 100 tysięcy ludzi. Już wczesnym popołudniem zaczęły się jednak starcia. Coraz bardziej ostre i organizatorzy uznali, że koncert trzeba przerwać, a ludzi wezwali do miejsc, w których zachodziła obawa przerwania oporu przez siły rządowe.

Czytaj również: Bronisław Wildstein: Ostateczna klęska establishmentu III RP?