"Super Express": - Prof. Sławomir Cenckiewicz opublikował szokujące informacje dotyczące kulis wybuchu gazu w gdańskim bloku w 1995 roku. Niektórzy, posługując się tymi przesłankami, wysuwają wniosek, że ten wybuch był wypadkiem - ale wypadkiem przy pracy, który zdarzył się UOP.
Bronisław Wildstein: - Na ten temat posiadam taką samą wiedzę, jak wszyscy odbiorcy mediów i czytelnicy omawianej notatki. Sama sprawa nie jest nowa - wybuch, w którym zginęło ponad 20 osób, miał miejsce w 1995 roku i już po nim pojawiły się obiegowe opinie, że miał on związek z działaniami UOP. Wówczas te tezy nie były niczym poparte. W tej chwili mamy do czynienia z ewidentnym dowodem działania przestępczego. Tzn. funkcjonariusz UOP opisuje efekt przeszukania mieszkania podpułkownika Adama Hodysza. Jak rozumiem, to przeszukanie zostało dokonane wbrew prawu, ponieważ nie było żadnego prokuratorskiego nakazu przeszukania. A więc UOP dokonał bezprawnego przeszukania bezpośrednio po eksplozji, w której zginęło ponad 20 osób. To samo w sobie jest szokujące i wymaga jakichś działań.
- W jakim celu UOP wszedł do mieszkania Hodysza?
- Żeby zrozumieć tę sprawę, trzeba sięgnąć wstecz. Lech Wałęsa - również bezprawnie - "wypożyczył sobie" (czy też "wypożyczono mu") z archiwum MSW dokumenty świadczące o jego współpracy z SB. One nigdy nie wróciły do archiwum. Lech Wałęsa pozostaje odpowiedzialny za zniszczenie oficjalnych dokumentów, co więcej, zrobił to jako osoba pełniąca ważne stanowisko. To jest poważne przestępstwo i Lech Wałęsa powinien za nie odpowiedzieć. Nie mówię czy i jaką karę powinien ponieść. Trzeba zbadać, kto zniszczył te dokumenty i czy działo się to bezpośrednio na żądanie Wałęsy, choć trudno sobie wyobrazić, żeby było inaczej. Sąd może też odstąpić od kary, są tu różne możliwości. Natomiast nie będziemy państwem prawa, jeżeli poważne przestępstwa będą tolerowane tylko dlatego, że ktoś posiada ważną pozycję społeczną. Ale wokół tego działy się dodatkowe sprawy, a jedną z nich jest właśnie ta historia z Adamem Hodyszem.
- Może pan przypomnieć, kim był Hodysz?
- Ppłk Adam Hodysz był jednym z kilku, bardzo niewielu, dawnych funkcjonariuszy SB, który przeszedł na stronę opozycji. Pomagał on opozycji, informował ją o tym, co się dzieje. To jest stwierdzone i poświadczone. I Lech Wałęsa, kiedy został prezydentem, zamiast go wynagrodzić, wyrzucił go z pracy (w międzyczasie Hodysz zaczął pracować w UOP). Wałęsa potraktował też Hodysza niesłychanie obelżywie, mówiąc, że zdradził. Tymczasem Hodysz odszedł z policji politycznej. I on miał być zdrajcą! Podejrzewano, że Adam Hodysz ma odpisy tych dokumentów, co zresztą wynika z raportu opublikowanego przez prof. Cenckiewicza. Jest taka teza, że po to, żeby wejść do mieszkania Hodysza i wyeliminować odpisy dokumentów kompromitujących Wałęsę, spowodowano mały wybuch, bo oczywiście nikt nie chciał zabijać tych ludzi i niszczyć domu. Chciano tylko doprowadzić do wybuchu, który spowodowałby panikę, zamieszanie i umożliwiłby usunięcie ludzi z mieszkań, a w efekcie pozwoliłby na nieoficjalne przeszukanie mieszkania Hodysza. Teraz mamy dowód, że to przeszukanie rzeczywiście miało miejsce.
- Z pańskich słów rysuje się dość wstrząsający obraz bezprawnych działań UOP i Lecha Wałęsy. Czy możemy obserwować te wydarzenia przez pryzmat problemu braku dekomunizacji? Jak wpłynęło to na polską rzeczywistość po 1989 roku?
- Wielokrotnie o tym pisałem w książkach i artykułach - III RP bezpośrednio wyrasta z PRL i ogromna większość naszych problemów jest konsekwencją tego faktu. Nie zbudowaliśmy nowego państwa, tylko sztukowaliśmy stare. Nie rozliczyliśmy dawnych zbrodni i dawnego zła. Układy z czasów komunistycznych zostały przeniesione do nowego systemu i ludzie, którzy wykorzystywali system totalitarny po to, żeby robić kariery, nadal z tego korzystali, tworząc sieć wzajemnych układów i powiązań, które w dużej mierze zdeformowały polską rzeczywistość i demokrację, ograniczając również wolny rynek, ponieważ powstawały układy quasi-monopoli itd., można o tym jeszcze dużo mówić. Natomiast tu, w sprawie Hodysza widzimy to w przybliżeniu, w takiej soczewce. Bo kim byli ludzie, którymi otoczył się Wałęsa? To dawni ubecy, którzy nauczyli się działać i funkcjonować w tamtym systemie, czuli się bezkarni, bo nie tylko wyszli z PRL i włos im z głowy nie spadł, ale jeszcze zostali awansowani w nowym systemie. I wiedzieli, że nie liczą się dla nich żadne normy prawne czy procedury, ale wola ich mocodawcy, którym w tym wypadku był Wałęsa. I oni nie bawili się w jakieś zgody prokuratora na dokonanie rewizji - przeprowadzili przeszukanie bez nakazu, nawet na zgliszczach domu i nieomal pośród leżących tam trupów. Nie przejmowali się tym, ponieważ to przecież oni uczestniczyli w niszczeniu dokumentów, czyli popełniali przestępstwa. To jest bardzo drastyczna sprawa, ale pokazuje ona pewien mechanizm, który niestety w III RP mocno funkcjonował.
- Biorąc pod uwagę, jak olbrzymim ruchem społecznym była Solidarność, można podejrzewać, że te wszystkie patologie, o których pan wspomniał, zapewne wywołałyby protesty Polaków już w wolnej Polsce. Chyba że nie do końca poznaliśmy prawdę na temat przełomu, jaki miał wtedy miejsce. Czy historia tych kluczowych lat z punktu widzenia zmiany ustroju została zafałszowana?
- Po części zafałszowana, po części niedopowiedziana. Od początku karmiło się nas opowieścią o tym, że komuniści rządzący PRL postanowili oddać władzę. To zupełny nonsens! Wystarczy spojrzeć na fakty, żeby wiedzieć, że to nie jest prawda. Komuniści w ogóle nie chcieli oddać władzy - to, co maksymalnie udało się osiągnąć, to wybory do 35 proc. miejsc w Sejmie oraz do wszystkich miejsc w Senacie, przy czym Senat nie miał żadnych kompetencji. Zwornikiem systemu miał być Jaruzelski jako prezydent. Komuniści nie chcieli oddać władzy, tylko chcieli podzielić się odpowiedzialnością w sytuacji totalnego kryzysu ekonomicznego, o którym mówił ówczesny szef PZPR Mieczysław Rakowski. "Panowie, zbankrutowaliśmy" - on mówił wtedy o ekonomii, choć oczywiście komuniści zbankrutowali w każdym znaczeniu tego słowa, a przede wszystkim nie mogli już liczyć na sowieckie czołgi.
Przedstawiciele opozycji byli przedstawicielami Polaków - nikt nie dał im upoważnienia do limitowania polskich dążeń do demokracji. Metaforycznie można, niestety, powiedzieć, że III RP została zbudowana na zwłokach Solidarności. Bo Solidarność była czymś więcej niż tylko związkiem zawodowym. Ona przybrała jego formę, ale była taką polską konfederacją niepodległościową. Stanowiła kapitał społeczny, to byli ludzie, na których należało się oprzeć w czasie budowy nowego państwa. Ale nic takiego się nie stało, zresztą w ogóle zakwestionowano tych ludzi, którzy pochodzili z wyborów 1991 roku. Wałęsa stworzył sobie układ, kooptował nową władzę zgodnie ze swoimi oczekiwaniami. A więc to on rządził. Powstaje pytanie, na ile przez niego rządzili komuniści - tego do końca nie wiemy.
- Czy zapowiedziane ujawnienie zbioru zastrzeżonego IPN może dać nam odpowiedzi na te pytania?
- Nie miałbym takich złudzeń, że dostaniemy papiery, które wyjaśnią wszystko od początku do końca. Takich papierów nie ma, ponieważ historia ma wiele różnych poziomów, w tym poziom zapisany i niezapisany. Poziom porozumień, układów pomiędzy środowiskami, w którym nie ma żadnych dokumentów. Trzeba obserwować rzeczywistość i historię, i wtedy będziemy wiedzieli, jak to jest.
- Porozmawiajmy o innym obszarze pańskiej działalności. Był pan prezesem TVP. Gdy dziś patrzy pan na zmiany w telewizji publicznej, to uważa pan, że idą one w dobrym czy złym kierunku?
- To zbyt złożone pytanie, abym mógł na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Gdy patrzę na to, jak działa telewizja publiczna, to uważam, że działa ona lepiej niż w czasach poprzedniej władzy. Mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, choć to nie znaczy, że jestem wszystkim zachwycony. A zupełnie nie jestem zachwycony projektem nowej ustawy medialnej i działaniem Rady Mediów Narodowych. Historia z odwołaniem prezesa Jacka Kurskiego była niestety strasznym blamażem tej rady.
- Czy misyjność TVP jest w ogóle potrzebna?
- Jeśli byśmy odrzucili misyjność i poszli w komercję, to telewizja publiczna nie jest do niczego potrzebna.
- Potrzebujemy więc telewizji publicznej czy nie?
- Tak się składa, że we wszystkich krajach szeroko rozumianego Zachodu cywilizacyjnego funkcjonuje telewizja publiczna. Nawet w Stanach Zjednoczonych, które są najbardziej wolnorynkowym krajem i gdzie zaczynało się od telewizji prywatnych. Teraz ta kwestia zajmuje mnie już w mniejszym stopniu, ale gdy byłem prezesem TVP i interesowałem się tym zagadnieniem, to poznałem jeden przykład kraju, który zlikwidował telewizję publiczną - była to Nowa Zelandia. Ale pozostawiła misyjność, organizując przetarg, w którym stacje prywatne konkurowały o poszczególne programy misyjne. Praktyka pokazała, że było to bardzo złe rozwiązanie.
ZOBACZ: Prokuratura bada informacje Cenckiewicza na temat wybuchu gazu w Gdańsku z 1995 roku