- Żegnam was, na pewno jest to moje ostatnie spotkanie z wami. Sto lat to wielkie przeżycie. To wielka, największa radość, jaką człowiek może otrzymać od Boga – mówił wzruszony generał podczas obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w 2017 roku.
I tak jak na placu broni nigdy się nie mylił, tak samo tu miał rację. Na tegoroczne uroczystości nie dotarł, nie pozwolił mu na to stan zdrowia. 3 sierpnia zaś odszedł na wieczną wartę. Z jego stratą nie mogą się wciąż pogodzić jego przyjaciele ze Związku Powstańców Warszawskich, którego był prezesem.
- Bardzo go nam brakuje. Świetny dowódca, świetny kolega. Stale go wspominamy i przy każdej okazji zastanawiamy się, co by zrobił „Motyl” w danej sytuacji, co by poradził, co by powiedział. Czasem chciałoby się poprosić go o tę radę
– mówi nam Halina Jędrzejewska, uczestniczka Powstania, wiceprezes Związku. W 1944 roku była sanitariuszką, teraz wspomina, jakim żołnierzem, dowódcą był „Motyl”.
- Bardzo ważne było dla nas jego zdanie i jego ocena sytuacji. Ufaliśmy mu we wszystkim, od początku do końca. To był niezwykły człowiek, człowiek, dla którego ważni byli ludzie. Po prostu. Starał się pomóc wszystkim, którzy tej pomocy potrzebowali – nie tylko na polu walki, ale i w zwykłym życiu – wspomina 92-letnia „Sławka”. Poznali się przed Powstaniem, walczyli w tym samym zgrupowaniu „Radosław”.
- Wiele było sytuacji, w których mi wówczas pomógł, czy które nas połączyły. I w czasie walk na Woli i na Starówce. Był świetnym, spokojnym i rzeczowym dowódcą. Zawsze dbał o żołnierzy i ich bezpieczeństwo, tam, gdzie było to możliwe. Jemu się wierzyło, że to ktoś, kto nie popełni błędu. Czy dzięki niemu przetrwaliśmy w tamtych czasach? Na pewno wielokrotnie jego głos decydował, co robić. To było ważne – kończy swoje wspomnienie o generale pani Halina.