"Super Express": - W Niemczech właśnie ukazała się pańska nowa książka "Tajna wojna Putina", która zdążyła już narobić sporo zamieszania. Twierdzi w niej pan m.in., że Kreml utrzymuje w Niemczech podziemną armię dywersantów. Nie spotkał się pan jeszcze z twierdzeniami, że głosi teorie spiskowe?
Boris Reitschuster: - To nie żadna teoria spiskowa, choć przyznam, że kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem, też trudno było mi w to uwierzyć. Jednak podobne rzeczy działy się już w czasach zimnej wojny. W latach 70. taką grupę zdekonspirowano w Wielkiej Brytanii. Z kolei w RFN takie oddziały formowała Stasi, o czym dowiedzieliśmy się dopiero po upadku muru berlińskiego. Skoro Putin jest nieodrodnym dzieckiem KGB, to byłoby dziwne, gdyby akurat tej tradycji radzieckich służb nie kontynuował.
- Jak to wygląda obecnie we Niemczech?
- Według danych wywiadowczych, do których dotarłem i potwierdziłem w innych źródłach, Kreml utrzymuje w Niemczech grupę 250-300 osób, rekrutowanych ze szkół sportów walki, w których uczy się rosyjskiej sztuki walki znanej jako systema.
- Kim są ci ludzie? To rodowici Niemcy?
- To przede wszystkim ludność rosyjskojęzyczna z obszaru byłego ZSRR, mieszkająca dziś w Niemczech. Często mają podwójne - niemieckie i rosyjskie - obywatelstwo. W dużej mierze to pracownicy niemieckiej policji i armii. Wyjaśnimy sobie od razu - 99,9 proc. ludzi, którzy uczęszczają do tych szkół walki, to uczciwi obywatele niemieccy, zajmujący się jedynie sportem. Ci, których się jednak werbuje pod pozorem rozwijania swoich umiejętności, trafiają na szkolenia do Rosji, gdzie uczy się ich obsługi broni, obchodzenia się z materiałami wybuchowymi oraz sztuki sabotażu. Z tymi umiejętnościami wracają potem do Niemiec.
- W jakim celu stworzono te oddziały?
- To przede wszystkim źródło informacji dla rosyjskiego wywiadu. Dodatkowo są pewną bojową rezerwą, która niekoniecznie zostanie wykorzystana, ale gotowa jest wypełnić każdy rozkaz płynący z Moskwy. To zresztą element całej gamy środków, którą Putin stosuje do utrzymywania swoich wpływów w Niemczech. Ma nie tylko sprzyjających mu polityków, ale także kreatorów opinii, którzy prezentują rosyjską wizję świata i wpływają na opinię publiczną w Niemczech. Do tego Putin wspiera różne skrajne organizacje, które mają destabilizować sytuację w naszym kraju. No i ma w końcu także takie oddziały bojowe. Wszystko to są instrumenty, których kiedyś używało KGB. Nie wymyślił tu prochu.
- Skoro stosuje stare sprawdzone metody, to czemu niemieckie państwo pozwala tym wszystkim mechanizmom funkcjonować?
- Wydaje mi się, że gra tu rolę ogromna naiwność naszych decydentów, którzy cierpią na jakiś rodzaj amnezji i jakby nie pamiętają, co działo w czasach zimnej wojny. Nie mieści im się w głowach, że takie rzeczy mogą się dziać współcześnie. A dzieją się. Niemcy woleliby, żeby Rosja była dla nich partnerem, z którym można się normalnie dogadywać. To jednak myślenie życzeniowe i nie brakuje takich, którzy żyją w krainie fantazji. W Niemczech wielu wścieka się na Polskę czy kraje bałtyckie za waszą rzekomą rusofobię. Nie rozumieją jednak, że to żadna rusofobia, ale trzeźwa ocena sytuacji, wynikająca z doświadczenia rosyjskiej dominacji. Wasze narody znają Rosję i sposób rządzenia jej przywódców aż za dobrze. Chciałbym, żeby w Berlinie istniało podobne zrozumienie Rosji w jak Warszawie, Wilnie czy Tallinie.
- Pisze pan o grupach dywersantów istniejących w Niemczech. Pana zdaniem podobne oddziały mogą funkcjonować także w Polsce?
- Nie mam na to żadnych dowodów. Przyglądając się jednak sytuacji w innych krajach, widać, że Kreml wszędzie stosuje podobne metody. Dlatego, moim zdaniem, byłoby czymś niezwykle dziwnym, jeśli Moskwa w którymś kraju rezygnowałaby z jakiegoś elementu swojej strategii. Uważam więc, że takie grupy dywersantów Putina mogą istnieć także w Polsce. Mam nadzieję, że polskie służby podchodzą do tego problemu poważniej niż niemieckie. Zachodnie służby, które przekazały mi informacje na ten temat, były bowiem bardzo niezadowolone, że ich niemieccy koledzy tak długo lekceważyli tę sprawę.