Poniedziałek. Godzina 9.00. Pod Sejmem dochodzi do symbolicznego przekazania przez prezydenta elekta Andrzeja Dudę (43 l.) wyborczego autobusu kandydatce na premiera PiS Beacie Szydło. Szydłobus w ciągu najbliższych miesięcy ma jeździć po Polsce. Dokładnie tak jak przed wyborami prezydenckimi Duda, ale również tak samo, jak przed laty robił... Donald Tusk. To właśnie Tusk w kampanii wyborczej jesienią 2011 r. wsiadł do tuskobusu i "wyszedł" do ludzi. To on objeżdżał małe miejscowości, rozmawiał z wyborcami i próbował przekonać ich do swoich racji. Taki plan ma również Szydło. - Moja podróż będzie największą debatą z Polakami - mówiła Szydło, wsiadając do autobusu.
Zobacz: Beata Szydło kandydatką PiS na premiera
- Chcę jechać, chcę się spotykać, chcę z każdym rozmawiać, bo każdy w Polsce zasługuje na rozmowę i na to, aby go wysłuchać. Obowiązkiem moim i wszystkich polityków jest dziś słuchać Polaków, bo tego słuchania i dialogu bardzo dziś w Polsce brakuje - argumentowała.
Niedługo po starcie szydłobusa wiceprezes PiS zatrzymała się na stacji paliw i kupiła kawę. Cztery lata temu dokładnie to samo zrobił Tusk, który zamówił sobie dodatkowo hot doga. Zdaniem politologów taki sposób prowadzenia kampanii to znak, że nasi politycy czerpią garściami z zachodnich wzorców. - Zobaczyli, że wyjście do ludzi przynosi efekty. A prowadzenie kampanii w stylu amerykańskim po prostu się opłaca. I nieważne, że ktoś z innej partii prowadził kampanię w takim stylu. Dobre wzorce zawsze warto naśladować - ocenia prof. Kazimierz Kik (68 l.), politolog.