Katastrofa smoleńska jest doskonałym materiałem na dobry film, o którym moglibyśmy opowiadać latami. Jednak dzieło reżysera Antoniego Krauzego podobno nie spełnia tego wymogu. Podobno, bo dziennikarze nie otrzymali akredytacji na oficjalną premierę "Smoleńska". Natomiast szczęśliwcy, którzy mogli obejrzeć to dzieło, przedstawiają skrajne opinie na temat produkcji.
Wielu redaktorów nie czekało na przyznanie akredytacji, tylko napisało recenzję, nie oglądając jeszcze filmu, ale przecież nie na tym praca dobrego recenzenta polega. W tej sytuacji przyznaję żółtą kartkę producentom filmu, którzy pozbawili Polaków dyskusji na temat "Smoleńska".
Na premierze filmu była nieodłączna ścianka, na której lansowały się czwartoligowe gwiazdeczki, które "zagrały" w Smoleńsku. Widocznie "aktorzy" myśleli, że występują w filmie komediowym, a nie w produkcji, która przedstawia największą polską tragedię ostatnich lat. Patrząc na zdjęcia celebrytów, nie było mi do śmiechu. Byłem zażenowany.
Film otrzymał honorowy patronat prezydenta Andrzeja Dudy, to powinno zobowiązywać. Jednak organizatorzy pokazu w Teatrze Wielkim w Warszawie nie postarali się o szacunek dla ofiar katastrofy smoleńskiej. Część rodzin smoleńskich nie dostała zaproszenia. Czy to ze względu na to, że nie popierają obecnej władzy? Zamiast tego producenci wpadli na genialny pomysł i zaprosili... Dodę - tak, tę Dodę. Czyżby Dorota Rabczewska miała być twarzą nowej elity kulturalnej?
Pomijając Dodę i jej mierne naśladowczynie - których jednym celem jest promowanie się na takich imprezach - czekam na kolejne filmy o Smoleńsku. Proponuję, żeby środowiska polityczne albo artystyczne przygotowały wiele produkcji o katastrofie. Widzowie będą mieli o czym rozmawiać i każdy będzie zadowolony. Każdy będzie miał taki Smoleńsk, jaki chce.
PS Filmu nie oglądałem i nie powiem, czy jest dobry, czy słaby. Będę musiał pójść do kina i wtedy ciąg dalszy nastąpi.
Zobacz: Sławomir Jastrzębowski: Wielki problem członka "nadzwyczajnej kasty ludzi"