Po straszliwej katastrofie w Smoleńsku, transport najważniejszych osób w kraju jest nadal w wątpliwej kondycji. W prezydenckiej limuzynie pęka opona, co doprowadza niemal do wypadku drogowego, a w rządowym embraerze z Andrzejem Dudą na pokładzie dochodzi do awarii systemu komputerowego. Tym razem z kolei, doszło do kuriozalnej sytuacji na lotnisku w podlondyńskim Luton.
Rządowa delegacja z Beatą Szydło na czele wraz z grupą dziennikarzy polecieli z wizytą do brytyjskiej stolicy. Wszystko odbywało się zgodnie z planem aż do powrotu rządowym embraerem. Wyjścia były dwa. Dziennikarze mieli wracać wojskową casą, którą wcześniej przylecieli do Londynu, bądź samolotem embraer 175. Pierwsza opcja zakładała 4-godzinny lot, a druga 2.5-godzinny. Reporterzy wybrali więc rządowy samolot. Kiedy już wygodnie rozsiedli się na swoich miejscach, samolot zaczął zapełniać się politykami. Okazało się jednak, że dla kilku osób zabrakło miejsc i muszę lecieć na stojąco... Samolot staje się źle wyważony zwłaszcza, że większość siedzi na końcu maszyny. Kłótnia o to, kto ma wysiąść, trwała dość długo. Nawet stewardessy nie potrafiły rozstrzygnąć sporu. W końcu pilot wyszedł z kabiny i stanowczo stwierdził, że w tej sytuacji samolot nie wystartuje. Po kilkudziesięciu minutach z samolotu wychodzi kilku ochotników, a samolot startuje z godzinnym opóźnieniem. Trzeba przyznać, że ta dziecinada mogła skończyć się tragicznie gdyby nie przytomne myślenie pilota.
- Pani premier, czterdziestomilionowy naród nie zasługuje na to, by jego liderzy podróżowali w takich warunkach. Sam do dziś nie przepracowałem traumy z 10 kwietnia. Jednego jednak jestem pewien: po raz drugi nie byłbym w stanie wyjaśnić swoim synom, dlaczego przez Warszawę (…) suną dziesiątki trumien zawinięte w biało-czerwone flagi” – podsumowuje Parafianowicz.
Do publikacji gazety odniósł się Rafał Bochenek, rzecznik rządu PiS: „Wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującą instrukcją HEAD” – napisał na Twitterze.