"Super Express": - Brała pani udział w strajku?
Aneta Mastalerz: - Oczywiście, że brałam.
- Nie takie oczywiście, bo nauczyciele byli jednak podzieleni.
- Tak, u nas w Zawierciu do sporu zbiorowego przystąpiło 30 placówek, a w 20 z nich odbyło się referendum strajkowe. Dwie trzecie placówek to dobrze. Z frekwencją na strajku było już różnie. Ale cieszyło mnie to, że udział w strajku nie odbył się według oczywistych podziałów.
- Gimnazja strajkują, licea nie?
- Właśnie udział był ponad tym, wielu ludzi z przedszkoli, podstawówek, liceów. Były placówki, w których strajkowało i 80 proc. pracowników, były i takie, gdzie solidaryzowało się kilka osób.
- Rozmawiała pani też z tymi nauczycielami, którzy nie wzięli udziału w strajku.
- Tak i podkreślałam, że nasze główne żądania były związane z podwyżką wynagrodzeń i warunkami pracy. I ten brak jedności między nauczycielami niezależnie od tego, jaki związek reprezentują, mnie martwi.
- Ich też martwi. Mówią, że z tym rządem przynajmniej negocjują podwyżki, a z poprzednim rządem w ogóle nie było o czym gadać. Pięć lat bez podwyżek.
- I trzymam za nich kciuki, żeby wynegocjowali, ale nie spodziewam się zbyt wiele. Naprawdę życzę im sukcesu dla nas wszystkich.
- Ministerstwo podkreśla, że właśnie negocjuje sprawę podwyżek.
- Tyle że kiedy zaczęło mówić o podwyżkach, my już byliśmy po ogłoszeniu sporu zbiorowego, więc ministerstwo mocno się spóźniło.
- Innym tematem była gwarancja zatrudnienia po reformie. Podkreślacie państwo obawę, że zniknąć może nawet 30 tys. miejsc pracy. Ministerstwo Edukacji Narodowej mówi, że przybędzie 5 tysięcy. To olbrzymia różnica w obliczeniach.
- Z przykrością muszę powiedzieć, że trudno mi uwierzyć pani minister. Były takie przypadki, jak w Częstochowie, kiedy minister zapowiadała, że przybędzie kilkadziesiąt miejsc pracy. A po dwóch godzinach było spotkanie z prezydentem miasta i okazywało się, że nie tylko nie przybędzie, ale znacznie więcej zniknie.