"Super Express": - Debata w Parlamencie Europejskim na temat Polski została odwołana. Czy oznacza to, że na forum Unii Europejskiej uznano, że nie ma w Polsce zagrożenia dla demokracji?
Andrzej Stankiewicz: - Pamiętajmy, że jest jeszcze posiedzenie Komisji Europejskiej, które może mieć skutki poważniejsze. Debata w Parlamencie Europejskim, gdyby do niej doszło, owszem - dla rządu PiS byłaby trudniejsza niż dla rządu Węgier, choćby dlatego, że FIDESZ Viktora Orbána należy do grupy chadeckiej, a więc siłą rzeczy ma w PE więcej sojuszników niż przynależący do mniej znaczącej grupy EKR PiS. Ale mimo wszystko sama debata sprowadziłaby się do politycznej pyskówki.
- A Komisja Europejska?
- Może rozpocząć procedurę objęcia Polski nadzorem. Sama ta procedura w skrajnie niekorzystnym przypadku mogłaby skończyć się utratą przez Polskę finansowania z Unii Europejskiej i prawa głosu na forum unijnym. Oczywiście ten czarny scenariusz jest mało realny - choćby dlatego, że objęcie Polski tego typu sankcjami musiałyby poprzeć rządy wszystkich krajów członkowskich Wspólnoty. A mamy już deklarację premiera Victora Orbána, który wyraźnie stwierdził, że żadnych sankcji wobec naszego kraju nie poprze.
- Jednak o tym, że sankcji nie będzie, mówili też politycy niemieccy. Z kolei Trybunał Konstytucyjny umorzył postępowanie w sprawie uchwał sejmowych o wyborze nowych sędziów TK. Na ile mogło mieć to wpływ na zmianę nastawienia polityków unijnych?
- Faktycznie dla polityków unijnych kluczowe znaczenie ma sprawa konfliktu wokół Trybunału. Sąd konstytucyjny w każdym kraju traktowany jest jak taki papierek lakmusowy stanu demokracji, szczególnie w przypadku demokracji tak młodej jak Polska. Jednak osobiście uważam, że poniedziałkowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego nie jest zakończeniem sporu. Pamiętajmy, że do tego zaostrzenia może dojść, gdy TK będzie orzekał o zgodności z konstytucją ustawy o Trybunale. To wszystko jeszcze przed nami.
Zobacz: Szef MSZ Niemiec: UE musi odzyskać kontrolę nad swoimi granicami