"Super Express": - Co nowego wiemy po ostatnich publikacjach na temat afery taśmowej?
Andrzej Stankiewicz: - Przede wszystkim wiemy, że adwokaci Marka Falenty mieli dostęp do akt, bo jeżeli do kilku redakcji w jednym momencie trafiają przecieki z zeznań kelnerów, to jest naturalne, że jedynymi osobami poza przedstawicielami prokuratury i organów ścigania byli właśnie adwokaci biznesmena.
- Dlaczego mieliby oni przekazywać informacje do mediów?
- Zapewne Marek Falenta przeprowadza jakąś kampanię informacyjną, ma coś na celu. Przypomnę, że niedawno dostał kolejne zarzuty w tej sprawie, być może się rewanżuje. Osobiście mam dość sceptyczne podejście do zeznań dość bezkrytycznie cytowanych. Musimy pamiętać, że kelnerzy, których zeznania są dziś przytaczane, mają postawione zarzuty. W polskim systemie karnym ci, którzy mają zarzuty, mogą mówić dowolne rzeczy, by siebie wybielić. Choć mimo to możemy stwierdzić, że dowiedzieliśmy się kilku rzeczy.
- Jakich?
- Proceder był bardzo powszechny. A to, co poznaliśmy w czerwcu ubiegłego roku, to tylko kropla w morzu nagrań, które krążą. Po drugie, wiemy, że te nagrania są jakąś walutą na czarnym rynku, są w nieformalnym obiegu. Wiemy mniej więcej, czego dotyczyć mogą kolejne nagrania. Na przykład prywatyzacji Ciechu. Widzimy też, co zeznają poszczególni ludzie i że niektórym z nich nie zależy, by występować w tym śledztwie. Przypomnę, że wiele osób w ogóle nie wystąpiło o status pokrzywdzonych. Znamy jedynie wycinek tej afery. Kolejna rzecz - widać, że kelnerzy nie byli tępymi narzędziami do nagrywania, że wiedzieli, co i kogo nagrywają. Mieli dość dużą orientację polityczno-biznesową.
- W zeznaniach pojawił się wątek sugerujący, że to PiS inspirował nagrania. To możliwe?
- Jest to kompletna bzdura. Właśnie dlatego uważam, że bezkrytyczne cytowanie zeznań jest ryzykowne. Wybijanie jako głównego przekazu, że to PiS miał zapłacić kelnerom, jest absurdalne. Na tym etapie śledztwa, po 10 miesiącach nie znaleziono żadnych przesłanek tego, by PiS maczał w tym palce.
- Skąd więc wątek taki się pojawił?
- Być może coś takiego powiedział kelnerom Falenta, być może wymyślili to sami. Jednak powiem zupełnie szczerze, jeżeli jakikolwiek polityk płaciłby za nagrywanie ministrów, przedstawicieli służb specjalnych, byłby kompletnym idiotą i samobójcą.
- Można powiedzieć, że w sprawie afery taśmowej są dwa przeciwstawne przekazy medialne. Jedni mówią - nagrywanie polityków było skandalem. Inni - dobrze, dobrze, może to był skandal, większym skandalem jest jednak to, co znajduje się na samych taśmach. Kto pana zdaniem ma rację?
- Ja uważam, że obie rzeczy są skandaliczne. Jeśli dwóch gości jest w stanie wysadzić połowę sceny politycznej w 40-milionowym kraju w środku Unii Europejskiej, świadczy to, że kraj ten nie jest poważny. Nie deprecjonuję zawodu kelnera, jednak fakt, że ci panowie byli na ty z ministrami, biznesmenami, stali się specjalistami od schadzek, fatalnie świadczy o naszej klasie politycznej. Jeśli człowiek majętny, ale nie jakiś rekin finansjery, był w stanie zorganizować spółdzielnię nagrywającą polityków, a służby tego nie wykryły, to jest to skandal. To, że Bartłomiej Sienkiewicz dał się nagrać kelnerom, stanowi najlepsze potwierdzenie tezy, że państwo polskie to ch.., d..., kamieni kupa.
- A sama treść nagrań?
- Od początku mówię, że padały tam rzeczy niebywałe. Zachowanie Sienkiewicza, który chce, żeby NBP dodrukowywał pieniądze po to, żeby PiS nie wygrał wyborów, kwalifikują się do Trybunału Stanu. Jestem zwolennikiem tego, by mając świadomość, że nagrania są nielegalne, nie bagatelizować ich treści.
Zobacz: Andrzej Stankiewicz: Premier Kopacz brakuje charyzmy
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail