- PiS raczej i tak może spać spokojnie, że sankcji być nie może.
- Owszem, nikt w to nie wierzy. Niemniej sankcje to dopiero trzeci etap działań KE. Już samo przejście do drugiego etapu postępowania wobec naszego kraju byłoby destrukcyjne wizerunkowo i politycznie dla PiS. KE napisałaby jasno, co i kiedy miałby zrobić rząd i Bruksela by go z tego rozliczyła. To byłoby zwyczajnie upokarzające - PiS musiałby bowiem robić to, co Bruksela każe.
- Do tej pory raczej dominowało w PiS myślenie, że co nam ta Unia może zrobić.
- PiS myśli to, co aktualnie Kaczyński. Politycy tej partii powinni sobie przeanalizować to, co prezes mówił w ubiegłym tygodniu. Wysyłał sygnały do twardego elektoratu, że co prawda z naszej linii nie rezygnujemy, ale w jakichś okolicznościach sędziów wybranych przez PO możemy wprowadzić do TK i wydrukować jego orzeczenia. Kaczyński wie, jak poważna jest sytuacja.
- Co zrozumiał Kaczyński, że nagle tak spokorniał?
- Unia to taka instytucja, w której można grać na granicy faulu przez cały mecz, ale sędzia prędzej czy później ukarze za coś zupełnie banalnego. Jeśli z Brukselą pogrywa się nie fair, to Unia znajdzie metodę, że wymierzyć karę. Jeżeli PiS będzie z nią notorycznie walczył, potrafię sobie wyobrazić, że KE nagle uzna, iż źle są rozliczane fundusze i trzeba będzie zwracać pieniądze lub pojawią się pomysły jawnie nie do przyjęcia przez Polskę.
- I tu nawet Orbán nie uratuje?
- Permanentne starcie z Unią jest kontrproduktywne. Jeśli KE uzna, że trzeba wszcząć drugi etap postępowania wobec Polski, wpłynie to choćby na klimat inwestycyjny w Polsce. Oczywiście, każdy w Unii załatwia swoje interesy. Pytanie jest jednak o styl, w jakim się to robi. Trzeba wiedzieć, o co się walczy, a nie toczyć wojnę na wszystkich frontach.
Zobacz: Tomasz Walczak: Bagnet na broń!