"Super Express": - Co w praktyce oznacza uruchomienie wobec Polski artykułu 7 Traktatu o UE?
Andrzej Stankiewicz: - Mogę zrozumieć tych polityków PiS, którzy będą nas przekonywać, że nic nie oznacza. Bo faktycznie w krótkiej perspektywie Unia nie może ani zawiesić członkostwa Polski w Unii Europejskiej, ani wstrzymać wypłaty środków ze wspólnej kasy. Mimo to uważam, że źle się stało.
- Dlaczego?
- Przez dwa lata rząd PiS nie potrafił ułożyć sobie relacji z Brukselą. Unia nie musi się podobać. Ale jest pewien zbiór zasad, których przynależąc do Wspólnoty należy przestrzegać. I PiS się musi zdecydować. Albo należymy do Unii i przestrzegamy wspólnych zasad. Albo Unia się nie podoba i wtedy rozluźniamy współpracę. Nie da się prowadzić polityki na zasadzie, że jesteśmy w Unii, a jednocześnie walczymy z nią.
- Węgry Orbana mają jednak wiele sporów z UE?
- Owszem, ale premier Węgier jest jednak pragmatykiem. Wie, kiedy się wycofać, kiedy zagrać ostro. A polski rząd nie jest w stanie wypracować porozumienia z Unią w żadnej kwestii.
- Wiktor Orbán i jego Fidesz na sporze z UE nawet zyskiwał. Rząd Beaty Szydło po przegranym głosowaniu w sprawie wyboru Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej stracił. Jak uruchomienie art. siódmego wpłynie na wizerunek partii rządzącej?
- Nikt tego nie wie. Osobiście mam nadzieję, że na tym stracą, a straty wpłyną na otrzeźwienie. Z Unią można się dogadać, Orbán jest tu najlepszym przykładem. PiS nie oddaje guzika, niebawem straci marynarkę. My jesteśmy w takim miejscu Europy, że mamy wybór między Zachodem i Unią, a Unią Euroazjatycką Putina, zrażanie sobie zachodnich sojuszników jest drogą donikąd.
Zobacz: Katarzyna Lubnauer: Sankcje powinny uderzyć w PiS