Andrzej Stankiewicz: Byłem zniesmaczony wypowiedziami prezydenta Komorowskiego

2010-10-23 16:30

Konflikt polityczny jest na rękę wszystkim stronom konfliktu politycznego, a prezydent Komorowski nie powinien bagatelizować tragedii w Łodzi, co uczynił - twierdzi Andrzej Stankiewicz, publicysta, w rozmowie z "Super Expressem".

"Super Express": - Czy pierwszy wywiad prezydenta Komorowskiego po tragedii w Łodzi był tym, czego należało się spodziewać po głowie państwa w takiej chwili?

Andrzej Stankiewicz: - Na pewno nie. Miejscami byłem nawet zniesmaczony. Choć wszystkie strony zachowują się tu niewłaściwie, to akurat prezydent nie powinien bagatelizować takiej sytuacji. Przeprosiny składane z przymrużeniem oka, ten ironiczny ton, nie były na miejscu.

- W Polsce wykreowano wizję prezydentury, w której głowa państwa jest moderatorem łagodzącym nastroje. Komorowski wydawał się akceptować taką wizję.

- Zapowiedź spotkań z liderami partyjnymi wyglądała na takie poważne podejście, ale zachował się źle. Nie powinien żartować z przeprosin, powinien też przyjąć posłów Błaszczaka i Szydło przysłanych przez Kaczyńskiego. A nie wywyższając się, odsyłać ich po 10 minutach. Niestety, wygląda na to, że te spotkania miały być teatrem. Bądźmy szczerzy, gdyby prezydent naprawdę chciał spotkać się i poważnie porozmawiać z Kaczyńskim, to nie byłoby problemu. Media w ogóle nie musiałyby o tym wiedzieć. Tu chodziło o zademonstrowanie tego, że nie przyszedł.

- Na wyznaczone w czwartek spotkanie z prezydentem nie przyszedł także premier Tusk...

- No tak, przecież on nie będzie przychodził do prezydenta wtedy, kiedy ten tego oczekuje, bo jest Donaldem Tuskiem i kropka.

- Dlaczego politycy nie mogą osiągnąć porozumienia?

- Pomijając samych liderów, ważne jest zaplecze. Kwaśniewski, którego koncyliacyjny styl podobał się Polakom, miał wokół siebie niezłych ludzi. Komorowski ma to zaplecze dość słabe. To nie podoba się już nawet w Platformie. Nie ma tam człowieka, który potrafiłby Komorowskiemu doradzić kroki zmuszające Kaczyńskiego do współpracy. W przypadku tego konfliktu wszystkie strony grają nie fair. Widzimy to po reakcjach. Komorowski z przymrużeniem oka przeprasza, a Kaczyński mówi, że przyjmie przeprosiny, jak odejdą Nałęcz i Niesiołowski. Nikt tu nie myśli o zgodzie.

- Większość mediów i sondaży o zaognianie sytuacji oskarża Kaczyńskiego.

- A powinny obie strony. Zwróćmy uwagę na wystąpienia premiera Tuska i prezesa Kaczyńskiego w Sejmie. Oni nie rozmawiali ze sobą. Oni wypowiadali się do dwóch zupełnie różnych grup elektoratu, zamknięci w swoich klatkach. I braku woli współpracy nie zmienią żadne deklaracje łódzkie. Niesiołowski nie przestanie odsyłać Kaczyńskiego do psychiatry. On nie gra, po prostu taki jest.

- I nie zmienią tego nawet dwie tragedie?

- Nie, bo obie strony nie mają interesu w zakopaniu topora wojennego. W większości krajów głosuje się, kierując emocjami. Komorowski wygrał wybory, nie mając programu wyborczego. Nie było takiego dokumentu! Były emocje. Od 2005 r. PO i PiS za wszelką cenę chciały się od siebie odróżnić. Nie było istotnych różnic, więc zaczęli je kreować. Problem w tym, że po pewnym czasie stracili kontrolę nad emocjami elektoratów, ta wojna podzieliła rodziny...

- Politycy udawali, ale realny konflikt zszedł w dół?

- Po pewnym czasie sztuczny konflikt wywołał nienawiść także wśród polityków. Dziś Kaczyński naprawdę nienawidzi Tuska, a Tusk Kaczyńskiego. I nie ma innego wyjścia niż demokratyczne wyeliminowanie jednego z nich ze sceny politycznej.

- Czyli nie ma wyjścia. Nie widać w partiach następcy żadnego z nich.

- Wiele wskazuje na to, że co najmniej do 2015 r. Obaj są zbyt młodzi, by odejść wcześniej niż za 5 lat. Może wówczas podwójne wybory zmienią sytuację.

Andrzej Stankiewicz
Publicysta tygodnika "Newsweek"

Przeczytaj koniecznie: Andrzej Stankiewicz: Palikot chciał się uwiarygodnić