Andrzej Rozpłochowski

i

Autor: archiwum se.pl

Andrzej Rozpłochowski komentuje: Krew mnie zalewa, kiedy słucham zaprzeczeń Wałęsy

2016-02-22 3:00

Andrzej Rozpłochowski w rozmowie z Tomaszem Walczakiem, komentuje najnowsze informacje związane z TW Bolkiem.

"Super Express": - Teczka TW Bolka, którą znaleziono w domu generała, dla niektórych przesądza sprawę współpracy Lecha Wałęsy z SB. Dla innych nie, bo nie ma jeszcze opinii grafologa, która by to potwierdziła. Myśli pan, że mamy do czynienia z prawdziwymi dokumentami czy to jednak esbeckie fałszywki?

Andrzej Rozpłochowski: - Człowiek trzymający się ściśle procedur odpowie: "No pewnie, trzeba to sprawdzić". Ale czy słyszał pan o chociaż jednym przypadku, aby w ten sposób próbowano kwestionować autentyczność dokumentów, będących w zasobach IPN, wobec wszelkich innych osób, które są oskarżane o bycie kapusiami SB? Przecież czegoś takiego jeszcze nie było.

- Lech Wałęsa był kluczową postacią Solidarności, więc może w jego przypadku stosowano niestandardowe metody, w tym podrabianie dokumentów o współpracy z SB, nawet z początku lat 70.?

- Według mojej najlepszej wiedzy i znajomości historii mogę z przekonaniem stwierdzić, że to wszystko są autentyczne dokumenty.

Sprawdź: Wałęsa: Nigdy nie dałem się złamać

- Gdy już uznamy odnalezione dokumenty za prawdziwe - jest pan w stanie zrozumieć postępowanie Lecha Wałęsy w pierwszej połowie lat 70., kiedy jego współpraca z SB miała trwać?

- W żadnym razie nie jestem w stanie zrozumieć jego postawy. Nawet jeśli miało to miejsce w latach 70. Sprzedawał swoich kolegów za pieniądze, a udaje bohatera i do dziś zaprzecza, że coś takiego miało miejsce.

- Ma pan większy problem z tym, że donosił, czy z tym, że nigdy się do tego nie przyznał?

- Mam problem i z jednym, i z drugim. Przecież w tych samych latach 70. prześladowano wszystkich ludzi, którzy na Wybrzeżu uczestniczyli w strajkach. Jakoś wiele innych osób, jak wiemy, nie podpisało współpracy z SB, nie sprzedawało swoich kolegów i nie brało za to judaszowych srebrników.

- Powołam się na Władysława Frasyniuka, który jest w stanie zrozumieć ludzką słabość w tamtych czasach, kiedy terrorem, groźbą i biciem wymuszano na ludziach podpisywanie lojalek. Szczególnie rozumie to, że prosty robotnik, taki jak wówczas Wałęsa, mógł dać się złamać. Nie jest to jakaś okoliczność łagodząca?

- Nie uważam tego za okoliczność łagodzącą. Olbrzymia większość prostych robotników nie zrobiła bowiem tego, co zrobił Wałęsa. Byli od początku do końca uczciwymi ludźmi, którzy nie kablowali, nie sprzedawali ludzi. Za marne grosze nie zapewniali swoim dzieciom trochę lepszego życia kosztem dzieci ludzi, których donosami niszczono. A tak robił Wałęsa.

- Całe szczęście nie żyłem w tamtych czasach i nie miałem podobnych do Wałęsy dylematów, więc nie podejmuję się oceny jego postępowania. Myślę sobie jednak, że może trochę zrozumienia dla jego ludzkich słabości mu się należy.

- Mam swoje zdanie na ten temat, który wyraziłem wcześniej. Niemniej, oczywiście, jako chrześcijanin jestem świadomy, że nie każdy jest mocny i że ludzie się załamują. Rozumiem, że Wałęsa mógł się załamać. Ale do tego stopnia, że mógł sprzedać siebie i swoich kolegów, tego nigdy nie zrozumiem. Dobrze, upadł. Jednak miarą człowieczeństwa nie jest słabość i upadek, bo to się zdarza każdemu. Taką miarą jest to, żeby z kolan się podnieść, uczciwie przyznać do zła, wyrazić skruchę, przeprosić i oczekiwać na wybaczenie.

- Pozwoli pan, że przypomnę pańską historię rodzinną. Kilka lat temu upublicznił pan informację, że donosili na pana ojciec i żona. Żonie pan wybaczył, bo "ma cywilną odwagę nie zaprzeczać swojej uległości wobec reżimu komunistów i żałuje tego". Dodał pan też: "W tej mierze ta prosta kobieta może być wzorem dla wielu innych (.), którzy dzisiaj takiej uczciwości nie wykazują". Dedykuje pan to Wałęsie?

- Właśnie, sam stanąłem wobec takiego dramatu. Po rozważeniu całej sytuacji podjąłem decyzję o wybaczeniu. Nie wolno dziś mówić, tak jak robią to ślepi obrońcy Wałęsy, że nawet jeśli podpisał, sprzedawał ludzi, to był po prostu głupim, prostym robotnikiem. Jeśli chciał coś dalej robić publicznie dla ludzi, to obowiązkiem wewnętrznym jako człowieka i chrześcijanina powinno być przyznanie się do błędów. Zwłaszcza od momentu, kiedy włączył się w strajk w stoczni w sierpniu 1980 r. Nie zrobił tego ani wtedy, ani później. Niszczył jedynie ludzi, którzy pewne rzeczy o nim wiedzieli i delikatnie, po cichu w gronie MKZ w Gdańsku mu mówili. Dziś plącze się, miota, wszystkiemu zaprzecza. Oskarża innych o prowokacje. Gotuje się we mnie krew, kiedy tego wszystkiego słucham.

- Pana zdaniem, jeśliby faktu współpracy nie ukrywał i uczciwie przyznał się do tego epizodu w swojej biografii, znalazłby zrozumienie wśród ludzi Solidarności? Wybaczyliby mu to?

- Nie wiem, co by było. Dziś to trochę już gdybanie. Niemniej na pewno byłoby to rozważone, na pewno byłoby to brane pod uwagę. O tym, jaki byłby stosunek do niego, decydowałaby postawa samego Wałęsy. Mogę jednak panu powiedzieć, że dla mnie, jako człowieka, który należał do najściślejszego grona kierowniczego Solidarności na szczeblu krajowym, zachowanie Wałęsy wskazywało na to, że bardziej walczył z innymi działaczami Solidarności aniżeli z komunistami.

- Niektórzy widzą w tym wpływ SB i współpracę z bezpieką, która wcale nie skończyła się w 1976 r. Nie jest to za daleko idąca teza?

- Według mojej oceny postępowania Wałęsy od sierpnia 1980 r. on cały czas działał bardziej w interesie komunistów niż w interesie wolności i niepodległości Polski. Niezależnie od tego, czy dalej formalnie był prowadzony jako agent, czy nie. Już nawet nie musiał być. Jeśli uczciwie przyjrzymy się temu, co robił, a co proponowali inni działacze, to widać to wyraźnie.

- Co ma pan mu do zarzucenia?

- Weźmy chociażby wydarzenia w Bydgoszczy z marca 1981 r. Ja i kilka innych osób chcieliśmy wtedy, aby zebrała się Komisja Krajowa i byśmy zastanowili się, co zrobić z tą prowokacją władz. Lech Wałęsa nie chciał do tego dopuścić. Kiedy rozmawiałem z nim przez telefon, w wielkim wzburzeniu krzyczał do mnie, że co się będę wymądrzał. Że przyjedzie na Śląsk, zwoła wiec na stadionie i ludzie postawią mi szubienicę, a jemu tron. Takich sytuacji było więcej przez okres trwania pierwszej Solidarności.

- Wielu uważa, że ograniczanie zapędów rewolucyjnych w Solidarności należy przypisać Wałęsie jako zasługę. Nie dążył do otwartej konfrontacji, czym ustrzegł kraj przed rozlewem krwi. Może nie warto tego zrzucać na karb jego działania w interesie komunistów?

- Stan wojenny tak czy inaczej został wprowadzony. Wałęsa przyczynił się do tego, że Solidarność była wówczas wyjątkowo osłabiona. Komuniści już od czasu podpisania porozumień sierpniowych planowali spacyfikowanie co bardziej odważnych i uczciwych działaczy, którzy nie byli agentami SB. Do marca 1981 r. ci agenci na czele z ugodowym Wałęsą byli w odwrocie. Solidarność była w ofensywie i komuniści nie odważyli się jej atakować. Jednak to, że wizja Wałęsy wygrała, sprawiło, że kręgosłup Solidarności został przetrącony. Wałęsa prowadził ją nie do zwycięstwa, ale do osłabienia, co też miało miejsce.

- Pana zdaniem dokumenty znalezione u Kiszczaka i dyskusja, która wokół nich się toczy, przewartościują jakoś rolę Wałęsy w najnowszej historii Polski?

- Jeśli Wałęsa zrobi uczciwy do bólu rachunek sumienia i za swoje grzechy się pokaja, to jeszcze pewne zasługi mogą być mu przypisane, mogą pozostać w mocy.