"Super Express": - Jak ocenia pan pogłoski o tym, że szefem MON miałby zostać Antoni Macierewicz, a szefem resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro?
Andrzej Morozowski: - Gdy to usłyszałem, uznałem, że świadczy to o dużym poczuciu humoru prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który chce nas rozbawić, celowo wypuszczając takie "newsy" w eter. A potem na konferencji prasowej powie: "a kuku, nabrałem was". Jednak teraz wygląda na to, że Antoni Macierewicz faktycznie może zostać szefem MON. To mnie trochę śmieszy, a trochę przeraża.
- Paweł Poncyljusz, polityk już dawno poza PiS i z partii tej odchodzący w atmosferze konfliktu, dziś mówi, że Macierewicz ma wiedzę na temat MON, przedstawił sensowne pomysły na to, co tam należy zmienić, na ministra się nadaje. Co więc pana przeraża?
- Pan Macierewicz promował jako tzw. ekspertów ds katastrofy smoleńskiej ludzi, którzy mówili, że samolot jest jak puszka, parówka lub twierdzili, że znają się na lotnictwie, bo sami dużo latali. Zastanawiam się, czy zatrudni teraz tych tak zwanych ekspertów w MON.
- W sprawie Smoleńska wątpliwości jest jednak sporo. Niezależnie od oceny tego, co stało się 10 kwietnia 2010 roku, to nie Ministerstwo Obrony Narodowej, ale MSZ zabiegać ma o powołanie międzynarodowej komisji śledczej czy zwrotu wraku.
- Ja to rozumiem. Ale może się okazać, że Macierewicz uzna, że polskie samoloty bojowe są niewystarczająco dobre i zażąda audytu w tej sprawie, a do jego przeprowadzenia zatrudni wspomnianych ekspertów. Poza tym Macierewicz kiedyś mówił, że ma jakąś wiedzę w sprawie Smoleńska z dokumentów znalezionych na wycieraczce. Teraz może znaleźć ich jeszcze więcej. A całkiem na poważnie, elektorat, który obraził się na PO, widząc, kto trafia do rządu, może wrócić do Platformy.
- A Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości?
- Zbigniew Ziobro, zakładając, że przez osiem lat dojrzał, mógłby jako minister w takim resorcie zdobyć popularność. A wtedy stać się dla Jarosława Kaczyńskiego Brutusem, piątą kolumną w PiS. Chyba że prezes chce wszystkich zdenerwować przez pierwsze pół roku, stworzyć rząd zderzaków, przeprowadzić niepopularne zmiany, a po kilku miesiącach nieustannego hejtu medialnego wymienić wszystkich ministrów i samemu stanąć na czele gabinetu. To wizerunkowo mogłoby się opłacić, bo po kilku latach nikt fatalnego początku nie będzie pamiętał.
Zobacz: Waszczykowski: Jesteśmy otwarci na współpracę z Tuskiem