- I myśli pan, że rozmowy, w których Unia się lubuje, zakończą się rozbrojeniem tej bomby?
- Wydaje mi się, że PiS w ogóle liczył, że sprawa TK utknie w niekończących się negocjacjach z Unią. Okazało się jednak, że to się rządzącym nie uda i KE musiała zagrozić wszczęciem procedur, których nigdy wcześnie nie stosowała. Szkoda, że Beata Szydło zdecydowała się na to, żeby w piątek tak frontalnie uderzyć w KE. To boksowanie się z jej urzędnikami i kopanie ich po kostkach było zupełnie niepotrzebne. Oczywiście są oni dyplomatami i będą udawać, że nie słyszeli tych słów, ale myślę, że je sobie zapamiętają.
- Ta pamięć będzie miała, pana zdaniem, swoje konsekwencje?
- Cóż, nawet jeśli uda się osiągnąć jakiś kompromis między KE a Polską, to pozycja naszego kraju, którą polityka PiS nadwątliła, wcale się nie poprawi. Możemy zapomnieć, że będziemy w Unii traktowani jak za czasów Donalda Tuska.
- Pana zdaniem ten spadek znaczenia Polski na arenie unijnej to jedyna konsekwencja zaostrzenia awantury o TK?
- To, jak dalej się rozwinie ta sprawa w Unii - czy Polska nadal będzie traktowana jako czarny lud Europy - zależy w dużej mierze od tego, co się będzie działo w innych krajach. Chodzi szczególnie o Wielką Brytanię, która za miesiąc będzie głosować w referendum na temat pozostania w Unii Europejskiej. Jeśli Brexit się dokona, na pewno przykryje to nasze perypetie z demokracją.
Zobacz: Tomasz Walczak: Bagnet na broń!