"Super Express": - Manifestacje Komitetu Obrony Demokracji to marsze zwolenników opozycji i polityków, których odsunięto od władzy?
Andrzej Halicki: - To manifestacje ludzi zaniepokojonych tym, co PiS już w tak krótkim czasie zdążył zrobić albo czego zrealizować nie chce. Miała być dobra zmiana, a widzimy, jaka ta zmiana jest.
- Jestem z prowincji i tam KOD uważa się za zabawę sytej klasy średniej z dużych miast.
- Manifestacje KOD nie są kwestią wyłącznie odnoszącą się do dużych miast. Te protesty rozlewają się już po kraju. Jest pewna atmosfera i diagnoza wspólna dla wielu osób. Najistotniejsza była oczywiście pierwsza, spontaniczna reakcja obywateli.
Zobacz: Prof. Kazimierz Kik: Jarosław Kaczyński żyje w swoim świecie
- Organizatorzy KOD nie ukrywają wsparcia polityków opozycji.
- To prawda, ale pierwszy odruch był obywatelski. Ludzie czekają, jak zachowają się PiS i prezydent w kilku sprawach, choćby wykonania wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Minister Kempa mimo buńczucznych zapowiedzi opublikowała orzeczenia TK w Dzienniku Ustaw.
- Prezydent i PiS wykonają wyroki trybunału i znów nastanie demokracja, skończą się manifestacje?
- To jest szersza sprawa. PiS nie może stać w opozycji do społeczeństwa. Na tym też polega oburzenie KOD. Prezydent Duda zapowiadał, że będzie wsłuchiwał się w głos obywateli. Władza PiS nie może też działać na zasadzie własnego widzimisię, musi się opierać na prawie. Nie mówiąc już o tym, że manifestanci zostali de facto obrzuceni inwektywami. Politycy PiS obrażali i dyskredytowali tych, którzy po prostu mają inne poglądy. Miało być porozumienie i dialog, a co jest?
- Pamięta pan wypowiedzi prezydenta Komorowskiego i wielu polityków związanych z Platformą, którzy podkreślali, że zwolennicy PiS bądź zebrani na ich manifestacjach to "ludzie sfrustrowani", którym "coś w życiu nie wyszło", którzy "nie umieli odnaleźć się po transformacji" albo są po prostu "zagubieni" i "słabo wykształceni"? Moim zdaniem to też jest dyskredytowanie i obrażanie.
- Nie pamiętam słów tak obraźliwych, jakie padały na wiecach PiS. Nie odmawiam nikomu prawa do wyrażania swoich poglądów ani do manifestowania. Rzecz w tym, że kilkakrotnie słyszeliśmy ze strony władz, iż 51 proc. większości w parlamencie to monopol na wprowadzanie swoich pomysłów i działanie. Legitymacja narodu. Takie słowa padały w polskiej historii i to się źle kojarzy.
- Pamiętam takie słowa premier Ewy Kopacz: "Jak chcecie wprowadzać swoje pomysły, to po prostu wygrajcie wybory". Później dodała coś o frustracji, że opozycja nie umie wygrywać. To było wtedy, gdy PiS narzekał, że nie dopuszcza się żadnego ich głosu w dyskusji.
- Władza silna może być skuteczna, ale nie może łamać konstytucji czy porządku prawnego. Są też zadziwiające praktyki, jak kara finansowa ze strony większości sejmowej dla posła opozycji za przekroczenie czasu wypowiedzi o 30 sekund. Tego jeszcze nigdy nie było! Marszałek Kuchciński nie może w imię własnego spokoju albo zadowolenia z władzy nad techniką odbierać głosu posłom opozycji, a później ich karać! Mam nadzieję, że po protestach KOD wróci refleksja nad tym, co się dzieje.
- Podczas manifestacji występowali dziennikarze, nazwijmy to, antypisowscy. Jak podobało się panu wystąpienie Tomasza Lisa, który mówi o zamykaniu ust dziennikarzom? W Polsce zamyka się usta mediom?
- Mam wrażenie, że to wystąpienie raczej nie było planowane przez organizatorów z KOD. W przeciwieństwie do wystąpienia Tomasza Sakiewicza z "Gazety Polskiej", który na demonstracji PiS występuje zaraz po prezesie Kaczyńskim. Oczywiście to przesada, jeszcze nikt dziennikarzom ust w Polsce nie zamyka i wolność słowa krępowana nie jest. Nie ma na to przykładów. Gwałcone są zaś dobre obyczaje w Sejmie, a pod znakiem zapytania wciąż pozostaje przestrzeganie konstytucji.