"Super Express": - Teraz jest pan ministrem sportu i sekretarzem PO. Co jest ważniejsze?
Andrzej Biernat: - Dwie funkcje są ważne. Stanowisko ministra jest tym ważniejszym, ponieważ jest się odpowiedzialnym za sport w całym kraju i jest to odpowiedzialność konstytucyjna spoczywająca na barkach ministra sportu. Natomiast sekretarz generalny zarządza partią, w tym przypadku partią rządzącą, ale jest to jakiś fragment życia politycznego.
- Zarządza pan po Pawle Grasiu. Wygryzł go pan? Czy on samodzielnie odszedł, powiedział, że chce do Brukseli?
- To była decyzja Pawła, poza tym trudno byłoby zarządzać mu z Brukseli.
- Czyli już na pewno Graś jedzie do Brukseli?
- Tak, właściwie już pojechał, wczoraj miał samolot. Tam będzie zarządzał biurem prezydenta UE, czyli pana Donalda Tuska. Trudno byłoby mu pogodzić te obowiązki.
- Jak pan, nowy sekretarz, będzie zarządzał Platformą w porównaniu z Pawłem Grasiem, który chyba nie zarządzał?
- Trudno powiedzieć, czy nie zarządzał. Stworzył system - nazwijmy go korporacyjny - w biurze krajowym, który działa i funkcjonuje. Co prawda są to ludzie, których na zewnątrz nie widać, ale wszystkie wydarzenia, wszystkie działania partii w regionach są centralnie zarządzane, animowane i kierowane przez biuro krajowe.
- Nowa miotła, nowe wymiatanie, nowi ludzie.
- Obowiązki objąłem dopiero przedwczoraj i wstępnie zapoznałem się z tymi ludźmi, którzy pracują. Jest bardzo wiele ciekawych osób, które z natury warto pozostawić dalej, żeby działały i prowadziły tę politykę zarządczą czy organizacyjną.
- Nie wiem, czy słusznie, czy nie, ale jest pan kojarzony z tzw. spółdzielnią w PO i częścią tej spółdzielni ma być minister Grabarczyk i teraz pan, sekretarz generalny, minister sportu również jest, przynajmniej przez media, do tej spółdzielni przypisywany. Zdaniem mediów spółdzielnia ma przeciwko sobie m. in. Schetynę. Walki frakcyjne w PO, wie pan coś o tym?
- Wydaje mi się, że czasy jakichkolwiek konfrontacyjnych zachowań wewnątrz PO minęły. Grzegorz Schetyna, będąc ministrem spraw zagranicznych, ma naprawdę bardzo odpowiedzialny obszar działania i myślę, że jest skoncentrowany przede wszystkim na tym, żeby nasza polityka zagraniczna nie była gorsza niż za czasów jego poprzednika. Mam nawet nadzieję, że jako ambitny minister będzie się starał, żeby była jeszcze lepsza. I to jest dzisiejszy obszar działania Grzegorza Schetyny. Cezary Grabarczyk ma równie odpowiedzialny resort, bo to resort tworzący najwięcej dokumentów ustawowych, odpowiedzialny za zmianę prawa w Polsce. Tak też ma mało czasu na prawdziwą politykę. Dlatego jeżeli chodziłoby o jakieś działania wewnętrzne, które prowadziłyby do konfrontacji - choć ja do końca nie wierzę w takie zbijanie się wewnętrzne - to ich nie ma, każdy zajmuje się swoim obszarem.
Zobacz jeszcze: Wybory Samorządowe 2014. Internauci wyśmiewają PKW!
- Nie sądzi pan, że Grzegorz Schetyna jest na tyle ambitnym politykiem, że będzie chciał dzięki swoim wpływom odzyskać PO i zostać np. premierem?
- W polityce nie ma nieambitnych ludzi, także tutaj trudno mówić, czy ktoś jest bardziej ambitny. Każdy ma aspiracje i chciałby sięgać po wyższe laury. Natomiast PO jest na tyle przewidywalną partią, że nawet te działania, które zaistniały w ostatnim czasie, przewidziała już dużo wcześniej, chociażby poprzez rozwiązania statutowe, które płynnie pozwalałyby na przejęcie władzy bez kolejnej wojny wewnętrznej.
- Czyli nie będzie wojny wewnętrznej?
- Nie było i nie będzie.
- Nie było?
- Nie było. Była rywalizacja, były tarcia, ale o wojnie trudno mówić.
- Odsunięcie Schetyny przez Tuska nie było elementem wojny?
- Trzeba znać wiele szczegółów, które doprowadziły do tego, że Grzegorz wrócił. Był przecież marszałkiem Sejmu, był szefem Komisji Spraw Zagranicznych, jednej z najistotniejszych w parlamencie, tak że nikt go nie skazał na niebyt polityczny. Tylko nie funkcjonował w rządzie, który układał premier. Premier ma takie wilcze prawo.
- Gdybym był radzieckim prokuratorem, zadałbym panu pytanie, patrząc prosto w oczy i obserwując pańską reakcję: dlaczego sfałszowaliście wybory?
- Proszę mi patrzeć prosto w oczy, ale rzeczywiście jest to bardzo śmieszne. Tutaj nawet nie ma mowy o fałszowaniu, za przeprowadzenie wyborów odpowiada Państwowa Komisja Wyborcza, która składa się chyba z najlepszych, najbardziej zawziętych legalistów.
- I to jest polski dramat, że to są najlepsi sędziowie i dopuścili do czegoś takiego.
- Dopuścili tylko do zamieszania, ale też nie dajmy się zwariować. Jeżeli prześledzimy poprzednie zliczania głosów, to one też trwały do wtorku-środy. Nigdy nie było tak, że wyniki pojawiały się natychmiast w niedzielę czy poniedziałek. Tutaj pojawił się inny problem. Sędziowie z PKW zaufali systemowi informatycznemu, który miał część tej mrówczej pracy, jaką jest liczenie głosów, wykonać. Niestety, system zawiódł, to już wina tych, którzy rozstrzygali przetarg na taką usługę informatyczną.
- Czyli PKW.
- Tak, trudno winić kogoś innego. Niestety, systemy informatyczne w Polsce bardzo trudno się wprowadza i to nie jest pierwszy przypadek.
- Miller razem z Kaczyńskim mówią: wybory trzeba powtórzyć.
- Akurat politycy mają tyle do oceny jakości wyborów, co młynarz do rzeźnika. Oceną zajmuje się niezawisły sąd i to do niego należy ocena, czy wybory zostały w prawidłowy sposób przeprowadzone, czy były legalne i uczciwe. Wara politykom od takiej oceny, po to mamy niezawisłe sądy, żeby tym się zajmowały. Zresztą PKW to sędziowie.
- Podoba mi się to, że wara politykom od takiej oceny. Ale ja, jako zwykły obywatel, mogę ocenić sytuację, w której system czy PKW mówi, że w Szczecinie wygrywa kandydat, którego tam w ogóle nie było. W związku z tym mogę sobie pomyśleć: wyniki wyborów nie są przekonujące, jako zwykły obywatel nie mam do nich zaufania. Chociaż tych wyników jeszcze nie ma.
- Bardzo często jest tak, że na listach wyborczych partii są dziesiątki, a nawet setki ludzi. Wielu mniej świadomych wyborców wybiera przedstawiciela partii, na którą chce zagłosować, stawiając krzyżyk obojętnie przy jedynce czy dwójce - po prostu na liście, na którą chcą zagłosować. I tak się w wielu przypadkach dzieje, przykład szczeciński nie jest jakimś ewenementem.
- Czy PO ma już jakiś pomysł, co zrobić, żeby za rok nie powtórzyła się ta sama sytuacja?
- Nieprawdą są informacje, że PKW nie miała pieniędzy na system odpowiedniej jakości, bo my w rezerwie budżetowej zapisujemy odpowiednie pieniądze na działania PKW.
- Czyli członkowie PKW mijają się z prawdą?
- Nie wiem, czy się mijają, na pewno nie mówią do końca prawdy.
Zobacz też: Janusz Piechociński w WIĘC JAK: Totalna kompromitacja [WIDEO]
- Źle to świadczy o sędziach.
- Nie wiem, czy akurat z grona sędziowskiego wyszła taka informacja, czy to tylko takie spekulacje w tzw. obszarze działania tej komisji. Pieniądze są i nawet podwyższaliśmy rezerwę, żeby ewentualnie PKW mogła w odpowiednim momencie po nie sięgnąć. Zmiana systemu nie jest jakimś wielkim problemem, trzeba sięgnąć po taki system, który jest możliwy do szybkiego zainstalowania. Wybory prezydenckie są proste, nie wymagają skomplikowanego liczenia. Wbrew pozorom wybory parlamentarne też są proste. Najbardziej skomplikowane są wybory samorządowe, gdzie jest kilka poziomów liczenia. Szkoda, że akurat przy tych wyborach próbowaliśmy testować programy informatyczne, które nigdy nie były sprawdzone w działaniu.
- Zmieniliśmy ministra sportu z - proszę mi wybaczyć - nie do końca udanej pani Muchy na pana, no i mamy sukcesy w polskim sporcie. To pana zasługa, prawda?
- Chciałbym w to wierzyć, że to moja zasługa (śmiech). Kiedyś Talleyrand powiedział, że przy naborze swoich współpracowników kieruje się tym, czy ktoś ma szczęście, czy też go nie ma. Być może ta moja szczęśliwa ręka zadziałała, chociaż to oczywiście żart. Sukcesy sportowców to efekt długoletniej pracy systemowej, pewnego scedowania obowiązków na związki sportowe w obszarze swojej dyscypliny i powolutku przynosi to efekt. Ważne są też spore pieniądze, które trafiają do sportu nie tylko z budżetowego, ale też od sponsorów.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail