Informatorzy tygodnika nie mają żadnych wątpliwości, że zeznając 7 września 2012 roku Marcin P. liczył na uzyskanie statusu tzw. małego świadka koronnego, który w zamian za ujawnienie okoliczności przestępstwa może się spodziewać nadzwyczajnego złagodzenia kary. Jak jednak sugerują dziennikarze: - Jak wynika z informacji, do których dotarliśmy, nadzorowane przez ówczesnego premiera Donalda Tuska służby specjalne działały tak nieudolnie, że można się zastanawiać, czy nie był to sabotaż. Czy szefowi rządu mogło zależeć na tym, by osłaniać przestępczy proceder i człowieka, który zatrudnił także jego syna?
W artykule przytoczony jest fragment zeznań Marcina P. z owego 7 września 2012 roku (10 dni po zatrzymaniu, gdzie domniemuje się, że skruszony oszust chciał współpracować), gdzie zawiadamia o przestępstwach, mówiąc o "przekroczeniu uprawnień i działaniu na szkodę spółki Port Lotniczy Gdańsk przez prezesa zarządu Tomasza Kloskowskiego i pracownika działu analiz Michała Tuska". Jak powiedzieć miał Marcin P.: - Uważam, że analizy, jakie przekazywał nam Michał Tusk, nie zostały nam przekazane legalnie, bowiem za takie szczegółowe dane linie lotnicze płacą portom lotniczym i operatorowi systemu monitorującemu ruch lotniczy dziesiątki tysięcy euro, a my otrzymywaliśmy te dane w postaci raportu bezpłatnie, można powiedzieć, w ramach umowy z Michałem Tuskiem.
Co ciekawe, w sprawie tych słów prokuratura nie zdecydowała się na przesłuchanie Michała Tuska. Prokuratorom miało wystarczyć samo lakoniczne oświadczenie, które im przesłał syn ówczesnego premiera, który na połowie kartki A4 wymienił w 5 punktach informacje, jakoby przekazywane przez niego informacje nie były tajne, zaś on sam w "żaden sposób nie naraził Portu Lotniczego Gdańsk na jakiekolwiek straty.
Zobacz także: Premier Szydło o wypadku: Całe szczęście, że miałam zapięte pasy!