Aleksander Grad: Nie będę już ministrem skarbu

2010-11-18 15:49

Po trzech latach rządów koalicji PO-PSL rozmawiamy z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem.

„Super Express”: – 16 listopada stuknęły panu wraz z rządem trzy lata na stanowisku ministra skarbu. To rekord, pana poprzednicy byli wymieniani nawet co pół roku. Jakim cudem pan przetrwał?

Aleksander Grad: – No to wpuszcza mnie pan na minę. Zaraz opozycja przypomni sobie o mnie, złoży jakiś wniosek o odwołanie... Mówiąc serio, cieszę się, że przez te trzy lata prywatyzacja zeszła z osi sporu politycznego. Wydaje mi się, że także dlatego, iż od początku mówiłem jasno, jaki mam plan. Wskazałem, które spółki będą prywatyzowane. Nie upierałem się, że trzeba doktrynalnie prywatyzować wszystko. Spór odbył się trzy lata temu i później była praca.

Patrz też: 3 lata rządu Donalda Tuska: Zobacz, co rząd zrobił, a jakich obietnic nie spełnił

– Był też najtrudniejszy chyba moment, kiedy premier Tusk zapowiedział pańską dymisję przez fiasko inwestycji Katarczyków w stoczni. Później się z tego wycofał...

– To wcale nie byli Katarczycy, a zachowanie inwestora nie zależało od Skarbu Państwa. Dziś powiedziałbym, że był to splot niekorzystnych okoliczności podyktowanych kryzysem światowym. Na szczęście później już wpadek nie było. W Stoczni Gdynia wszystko działa już tak jak powinno, są nowe miejsca pracy. Nie odpuszczamy także Szczecina.

– Zastanawiam się, czy pańska silna pozycja w rządzie nie wynika z roli strażaka gaszącego pożary. Nie wiąże się pana z żadnym skrzydłem PO, ale szybkimi prywatyzacjami łata pan dziury, które pojawiają się w budżecie. Niemal od początku rządów PO są to dziury większe, niż się spodziewano.

– Gdybym spełniał taką rolę, to zapewne szybko pożegnałbym się z ministerstwem. Minister skarbu musi się uwolnić od presji bieżącej sytuacji. Oczywiście dostarczenie przychodów do budżetu jest ważne, ale nie można tracić z oczu głównego sensu prywatyzacji: modernizacji, napływu prywatnego kapitału i zaangażowania ludzi.

– Wzrost zadłużenia, zwiększanie przez ministra finansów wydatków, choć mówi, że oszczędza. Nie uwiera to pana jako liberała?

– Nie zgodzę się z panem. Nie ma potrzeby wprowadzania drastycznych cięć, przez które cierpieliby ludzie. Zmiany są wprowadzane bardzo rozsądnie, a nie pod publikę. Nasz rząd myśli w dalszej perspektywie niż kadencja. Jako minister skarbu mam komfortową sytuację. W ciągu trzech lat skończyliśmy 394 prywatyzacje, w tym 5 z 10 największych debiutów giełdowych w historii III RP. Nie mam wątpliwości, że cieszę się zaufaniem kolegów z rządu.

– Nie wątpię, że panu ufają. Ciekaw jestem, czy pan ze swoimi poglądami ma do nich zaufanie?

– A dlaczego miałbym nie mieć? Odpowiedzialny minister musi grać zespołowo i to nam wychodzi. Pamiętamy, jaka jest sytuacja budżetu i działamy długofalowo. Przyjęto mój pomysł, by 40 proc. przychodów z prywatyzacji przeznaczyć na fundusz rezerwy demograficznej, na stabilizację systemu emerytalnego dla przyszłych pokoleń.

– I da pan głowę, że któryś z ministrów bądź premier nie będą chcieli położyć na tym ręki, żeby podratować budżet?

Patrz też: Tusk: Mogę być małym psem, jakoś wytrzymam. To co wyprawia PiS wokół katastrofy jest nieprzyzwoite

– Tych pieniędzy można zawsze użyć, ale później muszą być zwrócone. Minister skarbu, nawet mając autonomię i swobodę działania, nie może być doktrynerem. Rząd to drużyna.

– Reformy finansów publicznych panu nie brakuje? Część ekonomistów pyta, co będzie z długiem, kiedy przestanie się łatać dziurę budżetową dochodami z prywatyzacji. Co będzie, gdy nie pozostanie już zbyt wiele do sprzedania?

– Reforma finansów trwa, ale jest wprowadzana małymi krokami, odpowiedzialnie, ze świadomością, że na końcu jest obywatel. Mamy kotwicę wydatkową, przycięliśmy wydatki w budżetach na kolejne lata. Podobnie będzie w 2011 r. Trzeba pamiętać, że mamy dużą pozycję wydatków sztywnych i wbrew temu, co wielu sobie wyobraża, nie można ich ot tak zmienić w wydatki elastyczne i przyciąć – obiecywanie tego to czysta demagogia. Zresztą nie mamy też aż tak złej sytuacji makroekonomicznej, by dokonywać jakichś bolesnych cięć. Lepiej to rozłożyć w czasie i robić w sposób kontrolowany. Lepiej dla wszystkich.

– Wracam do tego, co pan sądzi o działaniu innych ministrów...

– (śmiech) Za wszelką cenę chce mnie pan skonfrontować z resztą rządu...

– Ciekaw jestem opinii kogoś, kto oszczędził na własnym ministerstwie, dorzuca do budżetu duże kwoty, a w tym samym czasie inni ministrowie zwiększają zatrudnienie, pochłaniając dochody z podwyżki podatków lub pieniędzy, które przynosi prywatyzacja.

– Ten kurs wzrostu zatrudnienia w administracji pojawił się wraz z wejściem do Unii Europejskiej. I nie dało się go uniknąć, jeśli chcemy w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje nam członkostwo. Wynika to w 99 proc. z programów i wymogów prawa europejskiego. Chcąc wykorzystać środki unijne trzeba sięgnąć po nowych ludzi. To są gigantyczne pieniądze, ale wymagające skomplikowanych procedur narzuconych przez Brukselę. Moje ministerstwo, wraz z postępującą prywatyzacją, rzeczywiście się kurczy, aż zniknie.

– Zatrudnienie przez ministra Sikorskiego 23-letniej córki ministra Rostowskiego, jego kolegi z PO, też narzuciła Bruksela?

– (śmiech) O nie, nie dam się namówić na takie komentarze... Nie znam szczegółów i nie będę sędzią. Trzeba ważyć kompetencje do stanowiska, ale też nie można kogoś z góry skreślać. Tu widocznie były przesłanki, żeby ją zatrudnić.

– Wspominał pan, że nie można prywatyzować wszystkiego. W którym momencie politycy KLD postrzegani jako neoliberalni doktrynerzy zmienili poglądy? Kilka lat temu Donald Tusk bądź Jan Krzysztof Bielecki nie mówiliby pewnych rzeczy, które głoszą teraz.

– Nie sądzę, żeby byli aż tak doktrynalni, jak ich się postrzegało. Gdyby byli, to prywatyzowaliby wszystko na potęgę już na początku lat 90., kiedy współrządzili. Z drugiej strony każdy, kto myśli wolnorynkowo, wie, że powinniśmy budować pozycję polskich spółek. I nie można tego postrzegać tak samo jak 20 lat temu. Dziś polski kapitał jest mocniejszy i może być konkurencyjny. Oczywiście nie przestaniemy być otwarci na kapitał zagraniczny, ale przy okazji kryzysu stało się jasne, że np. powszechna opinia o braku narodowości kapitału to błąd. Szefowie dużych prywatnych bądź państwowych firm załatwiali wspólne z rządami swoich krajów interesy swojego państwa. Tego nie można nie zauważać.

– Przed laty Tusk i Bielecki poparliby łączenie dwóch firm państwowych w jeszcze większą?

– Czemu nie? Nie pamiętam takiego uporu i doktrynerstwa, w którym ograniczano by państwowej spółce możliwości osiągania dobrych wyników. Żyjemy w gospodarce wolnorynkowej i ja takimi zasadami sie kieruję. Prywatne jest generalnie bardziej efektywne, ale są sytuacje, w których spółka z udziałem Skarbu Państwa może być równie efektywna i konkurencyjna.

– W takim razie zmienił się, i to bardzo, profesor Balcerowicz. Wcześniej nie walił w tych polityków jak w bęben. Pana nazwał polską wersją Hugo Chaveza.

– Nie ukrywam, że jestem w sporze z prof. Balcerowiczem. Będąc wolnorynkowcem, mając doświadczenie w biznesie po 20 latach transformacji, wiem, co to znaczy budować wartość i pozycję firmy. Kiedy prof. Balcerowicz odpowiadał za gospodarkę, też mieliśmy łączenie spółek. Mieliśmy nawet pseudoprywatyzację! Państwowego monopolistę TP SA kupował inny państwowy monopolista, tyle że francuski. Nie można być naiwnym. Szanuję prof. Balcerowicza za jego upór i odwagę z lat 90., choć tych zmian nie wprowadzał sam. Dlaczego jednak, pomimo 6 lat jego rządów w roli wicepremiera, odziedziczyłem aż 1200 spółek? Też mógł je sprywatyzować. Ale nie decydował się na ich sprzedaż w tempie, którego wymaga od innych.

Przeczytaj koniecznie: Stanisław Drozdowski: Platforma rozwija w nas strach przed PiS - rząd Tuska to najlepszy rząd w wolnej Polsce

– Pańskie tempo zakłada przygotowaną już w ustawie likwidację Ministerstwa Skarbu. Po prywatyzacjach będzie niepotrzebne. Będzie pan ostatnim ministrem skarbu w historii Polski?

– Na pewno nie ostatnim. To praca na co najmniej jeszcze jedną kadencję.

– Po ewentualnym zwycięstwie w wyborach nie będzie pan chciał być ministrem skarbu?

– Nie, nikt w tej roli nie wytrzyma dwóch kadencji. Wspominaliśmy, że wcześniej ministrowie zmieniali się nawet po pół roku. Z każdym rokiem skóra robi się grubsza, ale to też sygnał, że może czas zmienić coś w swoim życiu.

- To odejdzie pan z rządu?

– Nie planuję swojej przyszłości aż tak do przodu. Powiedzmy, że zdam się na spontaniczne rozwiązania.

Aleksander Grad

Minister skarbu