Pierwszą część, czyli zwolnienie władz związanych z PiS, udało się zrealizować ekspresowo. I słusznie. Przez 8 lat rządów prawicowe tłuste koty rozsiadły się w spółkach, traktując majątek narodowy jakby należał do nich. Nie mam żadnych wątpliwości - “miotła” była potrzebna.
Tyle, że po „miotle” miała przyjść zmiana zasad na uczciwe. Koniec z obsiadaniem spółek i agencji przez polityków, jak przez stonkę ziemniaczaną. To wszyscy rok temu obiecywali wyborcom. Tej obietnicy nie dotrzymano.
Establishmentowe partie od zawsze traktują spółki i agencje jako narzędzie do opłacania „swojaków”. Ciągną za sobą sznur chętnych na pensje po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Opłacają w ten sposób lojalność po wygranych wyborach. To się miało zmienić po wyborach. Nie zmieniło się.
Onet opisał niedawno sytuację w Totalizatorze, gdzie wymieniono wszystkich dyrektorów regionalnych. Stanowiska objęli lokalni radni partii rządowych, czasem byli dyrektorzy biur poselskich, a w Gdańsku - kolega z boiska Donalda Tuska. Do zarządu Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych trafiła skarbniczka warszawskiej PO. Agencję Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa od góry do dołu, aż do struktur powiatowych, obsadza swoim zwyczajem PSL. Takie newsy można znaleźć w mediach niemal codziennie. Listę można ciągnąć długo. W spółkach i agencjach jest tak jak było.
Na miejsce pisowców trafiają krewni i znajomi nowego, demokratycznego królika. Zamiast rewolucji w zarządzaniu majątkiem publicznym mamy wymianę starych „swojaków” na nowych „swojaków”.
CZYTAJ: Tusk triumfuje, hiobowe wieści dla PiS. Nowy sondaż
W sejmowych kuluarach starzy wyjadacze dzielą się przekonaniem, że sprawa spółek i agencji wkrótce ucichnie. Ludzie przestaną się oburzać, zajmą ich inne tematy, i wszystko będzie działać po staremu. Chcę wierzyć, że się mylą. To system, który szkodzi majątkowi publicznemu i zatruwa polską politykę. Opieranie struktur partyjnych na kolonizacji spółek i agencji to patologia. Niestety, rządzący wygodnie się w niej odnaleźli.