Przykład idzie z góry. Do dziś nikt nie umie powiedzieć, jakim cudem karierę zrobił pan Misiewicz. Kiedy zdecydowano się go pozbyć, wylądował na kolejnej, świetnie płatnej posadce. Z Polską Fundacją Narodową było podobnie. Oddano ją w ręce ludzi, którzy co prawda na marketingu znają się jak świnia na gwiazdach, ale mają plecy. Pan Świrski z kolegami dostali ćwierć miliarda złotych, żeby pobawić się w budowanie wizerunku Polski. Efekty można podziwiać choćby przy okazji ostatniego konfliktu z Izraelem.
Misiewicza czy Świrskiego widać, bo są blisko świecznika. Ale "dobra zmiana" trzyma na stołkach mnóstwo takich postaci. Pracownicy PKS Częstochowa, jednego z ostatnich państwowych przewoźników, opowiedzieli nam niedawno historię, od której włosy stają dęba. Ich firma radziła sobie całkiem nieźle - wypłaty były na czas, powoli wymieniano tabor, a autobusy jeździły zgodnie z rozkładem. Do czasu. W 2015 r. przyszedł nowy prezes.
Szef nie miał doświadczenia w transporcie, miał za to sporo znajomych do zatrudnienia. I szeroki gest. Pracownicy PKS piszą, że pieniądze poszły na drogie międzymiastowe autobusy. Firma uruchomiła kursy do miejsc, do których mało kto jeździ, więc autobusy woziły powietrze. Znikły za to lokalne połączenia, którymi ludzie jeździli do pracy i do lekarza. Ich bilety miesięczne były jeszcze ważne, kiedy autobusy zaczęły znikać z rozkładu. Dziś PKS stoi na skraju upadku. Pasażerowie przesiedli się do samochodów i busików. A na przystankach zrobiło się nerwowo. Nigdy nie wiadomo, czy prywatny busik przyjedzie i czy wszyscy się w nim zmieszczą.
W Częstochowie mówią, że z prezesem lepiej nie zadzierać, bo ma mocne plecy w PiS. Załoga pisze do wszystkich świętych i prosi o interwencję. Bez skutku. Pan prezes jest dobrze kryty.
Ludzie muszą dojechać do pracy i do szkoły. Potrzebujemy sprawnie działającego publicznego transportu. Rozklekotany prywatny busik, który przyjedzie albo nie, to nie jest rozwiązanie. Ale to, co państwowe, bardzo łatwo zepsuć. Chcemy, żeby państwowe firmy działały sprawnie? Czas zbudować mur pomiędzy politykami a państwowym majątkiem. Zanim Misiewicze zmarnują go do szczętu.
Zobacz także: Adamowicz tłumaczy, co skłoniło go do kandytowania. Mówi też o swoich mieszkaniach i 36 kontach bankowych