Jak wygląda ich sytuacja? Mówiąc szczerze, nawet rząd tego do końca nie wie. Państwowe instytucje w szczycie epidemii pozamykały się na cztery spusty. Główna Inspektor Pracy uczciwie mówi, że pełną wiedzę, jak wygląda przestrzeganie praw pracowniczych, będziemy mieć za kilka miesięcy. Ale i przed koronawirusem sytuacja nie wyglądała dobrze.
W handlu, w usługach, na budowach czy w przemyśle - w wielu różnych branżach ludzie są oszukiwani, łamane są ich prawa. Polska gospodarka ciągle ma zagłębia śmieciówek. Inspektorzy natknęli się na tysiące takich umów. Przyczyna jest prosta - przerzucanie ryzyka na pracowników po prostu się opłaca. Państwo teoretycznie ustaliło dobrą zasadę: kto pracuje w miejscu i czasie oznaczonym przez szefa, pod nadzorem, powinien mieć umowę o pracę. Ale w praktyce to samo państwo nie dało inspektorom pracy narzędzi, żeby tę zasadę egzekwować. Pracownicy wypchnięci na pozakodeksowe umowy są w usługach, w handlu, ale też na budowach czy w przemyśle. Widać ich też w najbardziej dramatycznej statystyce: wypadków śmiertelnych. Spora część ofiar wypadków wykonywała obowiązki na innej podstawie niż umowa o pracę.
To, co można przeczytać w sprawozdaniu Inspekcji, stawia włosy dęba na głowie. W wielu firnach, żeby przyśpieszyć produkcję, używano maszyn w sposób zagrażający życiu. Inspektorzy natrafili na osłony pozdejmowane z niebezpiecznych części, zniszczone wyłączniki bezpieczeństwa, części maszyn wiązane drutem - wszystko po to, żeby tylko nie zatrzymywać produkcji. Łamanie zasad bezpieczeństwa jest też powszechne na budowach. Inwestorzy stawiają rusztowania byle szybciej, byle taniej. A potem giną ludzie.
To codzienność tysięcy polskich pracowników. Najwyraźniej ich sprawy są mniej ciekawe od kolejnych nieruchomości, kolekcjonowanych przez pana Obajtka czy od rytualnych przepychanek w rządzie. Ale, jeśli polityka ma mieć sens, to właśnie tym powinniśmy się zajmować, o to się spierać. I to naprawić.