„Super Express”: Ksiądz arcybiskup towarzyszył Pawłowi Adamowiczowi w ostatnich chwilach...
Abp Sławoj Leszek Głódź: To prawda. Byłem na OIOM-ie, czekałem na wieści od lekarzy. Odczuwałem potrzebę bliskości, tym bardziej że prezydent też odwiedził mnie w szpitalu, gdy byłem chory. Znaliśmy się od lat.
Pamięta ksiądz waszą ostatnią rozmowę?
Tak, w grudniu dzwonił do mnie z Los Angeles. 6 stycznia wrócił do Polski, a córki z żoną zostały w USA. Dziewczynki miały się uczyć za granicą.
Dało się zrobić coś więcej?
Szpital jest godzien największego podziwu. Ponad 15 profesorów, lekarzy starało się naprawić organizm posiekany bagnetem. Zrobili wszystko, co mogli. Liczyliśmy na cud, ale Pan Bóg nas nie wysłuchał, miał wobec niego inne plany. W księdze pamiątkowej napisałem, że Paweł Adamowicz pozostanie dla nas jak Statua Wolności. Nie zapomnimy ostatniej sceny z jego życia - chwili, gdy stoi ze światłem do nieba, z ręką podniesioną do góry. To wymowny gest nie tylko dla mieszkańców Gdańska, ale wszystkich, którym droga jest miłość, pokój, zgoda.
Paweł Adamowicz był człowiekiem wierzącym i tego nigdy nie ukrywał. Przyjął ostatnie sakramenty?
Pamiętajmy, że stracił świadomość w momencie zamachu. Serce już praktycznie nie pracowało. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Został namaszczony i rozgrzeszony. Pobłogosławiłem go, pomodliliśmy się przy jego łóżku i tak go pożegnaliśmy.
Po śmierci prezydenta Gdańska Polacy wyszli na ulicę, wzięli udział w marszach przeciw przemocy nie tylko tej fizycznej ale słownej. Czy coś się zmieni? Czy polityka przestanie nas dzielić?
Rozgrzane, gorące głowy rodzą nieszczęście, a potem uruchamiają różne mechanizmy, które prowadzą do tragedii. Tak nie może dłużej być! Wzywamy do opamiętania i rachunku sumienia. W takich sytuacjach zawsze szuka się wroga klasowego, ale to każdy z nas powinien uderzyć się w pierś.