W związku z przeciekiem "Dziennik internautów" wysłał zapytanie do Ministerstwa Rozwoju o stanowisko ministra Morawieckiego, który do tej pory przekonywał, że TTIP będzie korzystne dla Polski. I co? "Opublikowanie (...) poufnych dokumentów dotyczących TTIP nie zmienia podejścia Ministra Rozwoju do negocjowanej umowy o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowo-Inwestycyjnym (TTIP)". Ministerstwo zwraca też uwagę, że Polska nie zgodzi się na naruszanie "wysokich unijnych standardów w zakresie bezpieczeństwa żywności". Tyle że chyba nikt tam upublicznionych fragmentów TTIP nie czytał, bo właśnie to ma się dzięki niej dokonać.
Jedyne, co martwi ministra Morawieckiego (podzielił się w tym w czwartkowym wywiadzie dla TVP), to sądy arbitrażowe, które TTIP ma wprowadzić. Słusznie zwraca on uwagę, że dadzą zbyt dużo władzy wielkim korporacjom. Będą bowiem one mogły skarżyć państwa za wszelkie działania, które uznają za niekorzystne dla siebie. I z dużym prawdopodobieństwem taką sprawę wygrają. Reszta tego, co w umowie TTIP jest zawarta, jakoś pana ministra nie martwi. A powinna.
Istnieje bowiem ogromne ryzyko, że TTIP niekorzystnie wpłynie na usługi publiczne i doprowadzi do ograniczenia praw pracowniczych w Unii Europejskiej. Krytycy tej umowy słusznie obawiają się, że w interesie wielkiego biznesu narzuci ona w tych dziedzinach antyspołeczne rozwiązania, które obowiązują w Stanach Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę, jak dokładnie przewidzieli oni skandaliczne zapisy dotyczące rynku żywności czy ochrony środowiska, z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że i w tych sprawach będą mieli rację. Może Mateusz Morawiecki powinien ich zacząć wreszcie słuchać, zanim z takim entuzjazmem będzie opowiadał o swoim poparciu dla TTIP. Na razie bowiem wygląda na to, że albo jest w tej sprawie totalnym ignorantem, albo w opowieściach złośliwców, którzy twierdzą, że jako polityk jest rzecznikiem wielkiego kapitału, a nie zwykłych obywateli, jest aż za dużo racji.