"Super Express": - Według raportu Centrum Analiz Ekonomicznych program 500 plus sprawi, że ponad 200 tys. osób, głównie kobiet, odejdzie z rynku pracy. Przerażeni tym politycy Nowoczesnej proponują, by świadczenie należało się tylko pracującym, by nie demoralizować społeczeństwa. W podtekście sugerują oni, że trzeba walczyć z wrodzonym lenistwem Polaków. Rzeczywiście lenistwo wypchnie ich z rynku pracy?
Piotr Szumlewicz: - Przede wszystkim Polacy to jeden z najciężej pracujących narodów w Unii Europejskiej. W ciągu roku przepracowujemy prawie 2 tys. godzin, co plasuje nas w awangardzie UE. Jeśli chodzi o ewentualną rezygnację z pracy beneficjentów 500 plus, to nie jest to żadne lenistwo, ale zwykła kalkulacja ekonomiczna.
- Jak rozumiem, bardzo racjonalna?
- Owszem. Jeśli ktoś miałby dostać więcej pieniędzy ze świadczeń niż z pracy, to rzeczywiście bardziej mu się opłaca z pracy zrezygnować. To z kolei oznacza, że Polacy po prostu za mało zarabiają. Problem nie jest więc ze świadczeniem 500 plus, ale z bardzo niskimi pensjami. Odchodzeniu z rynku pracy zapobiegłoby więc podnoszenie zarobków. To jeden element tej układanki. Inna rzecz, że sprawa, jak pan wspomniał, dotyczy głównie kobiet.
- Raport mówi o tym, że odchodzić z rynku pracy będą kobiety, osoby z niższym i średnim wykształceniem, pochodzące ze wsi lub z miast do 100 tys. mieszkańców. Takie osoby rzeczywiście zarabiają dramatycznie mało.
- Mamy ten problem, że polityka obecnego rządu generalnie nastawiana jest na wzmocnienie tradycyjnego modelu rodziny i przynajmniej dopuszcza dezaktywację zawodową części kobiet.
- W jaki sposób?
- Już teraz różnice w zarobkach mężczyzn i kobiet są spore i dlatego w momencie, kiedy trzeba dokonać wyboru, kto ma zostać przy dziecku, pada na kobietę. I nie chodzi tu o tradycyjny podział ról, ale dlatego, że mężczyzna więcej zarabia. Bardziej opłaca się więc rodzinom, by to kobieta została w domu. Smutnym wymiarem tych rządów jest też to, że nie robi nic ze słabym dostępem do publicznej opieki żłobkowej i przedszkolnej. Należy się raczej spodziewać dalszego jego ograniczania. Już przez samo przywrócenie sześciolatków do przedszkoli liczba miejsc w publicznych placówkach dla młodszych dzieci się zmniejszy. Jeśli dzieci nie idą do żłobka czy przedszkola, zajmują się nimi zazwyczaj mamy.
- Bo też niewielu stać na prywatną placówkę czy opiekunkę.
- Dokładnie. Sprzyja to odchodzeniu kobiet z rynku pracy. Wydaje mi się, że w pakiecie niskie płace, brak opieki nad dziećmi i dość wysokie świadczenie dostaniemy dezaktywację zawodową kobiet. Pozytywnie podchodziłem do 500 plus i sam zresztą składałem w imieniu OPZZ podobne propozycje, ale przez politykę rządu tworzy ono pewne problemy.
- Jakie?
- Ponieważ rząd prowadzi kosztowną politykę społeczną, a nie chce podnosić podatków, by ją finansować, musi dokonywać cięć w budżecie. Dotyczą one głównie wspomnianej edukacji. Inna sprawa, że ponieważ rząd wprowadził 500 plus, zrezygnował z podniesienia płac w budżetówce. A 65 proc. jej pracowników to właśnie kobiety. Mamy więc do czynienia z transferem od osób relatywnie biednych do osób relatywnie biednych. Pracownice budżetówki tracą pieniądze, ale dostają je jako matki.
- Mamy więc błędne koło.
- Trochę tak. Dlatego uważam, że jeśli program 500 plus wraz z innymi elementami polityki społeczno-gospodarczej rządu doprowadziłby do wzrostu bezrobocia, nawet o te 200 tys. osób, byłby to bardzo negatywny sygnał. Choćby dlatego, że przywrócenie człowieka na rynek pracy kosztuje dużo więcej niż płaca minimalna. Kierunek rządu powinien więc iść w stronę aktywizacji zawodowej kobiet. Może lepiej byłoby, gdyby świadczenie wynosiło nie 500, a 300 zł, a pozostałe pieniądze przeznaczono by na rozpowszechnienie publicznych żłobków i przedszkoli na wsi czy w małych miejscowościach. Dzięki temu więcej osób mogłoby godzić pracę z życiem rodzinnym.
ZOBACZ: 500 plus dla polskich emigrantów. Miniesterstwo rodziny WYJAŚNIA