Piotr Walentynowicz wystąpił do sądu z roszczeniem pod koniec ubiegłego roku. Kwota, o jaką wnioskował - 250 tys. zł, została mu wypłacona w marcu 2017 r. Stało się tak dzięki ugodzie, jaką z wnukiem Anny Walentynowicz zawarło Ministerstwo Obrony Narodowej, które zajmuje się wypłatami odszkodowań za smoleńską katastrofę. - Moją krzywdę pogłębia to, że sprawa katastrofy do dziś toczy się w prokuraturze i jest obecna w mediach. W wyniku "zaniedbań aparatu państwa" narażony jestem też na traumę ekshumacji - uzasadniał Walentynowicz we wniosku.
Według portalu Oko.press urzędnicy uznali, że Piotr Walentynowicz mieszkał z babcią przed śmiercią i się nią opiekował. Przypomnijmy, że także ojciec Piotra - syn działaczki Solidarności - dostał odszkodowanie. W 2011 r. z Prokuratorii Generalnej Janusz Walentynowicz otrzymał 250 tys. zł, a w 2016 r. tytułem ugody - 200 tys. zł (domagał się 1,25 mln zł).
ZOBACZ TAKŻE: Wnuk Anny Walentynowicz idzie po pieniądze do rządu
Odszkodowanie za śmierć babci to niejedyne państwowe pieniądze, jakie dostaje radny PiS. Jak ujawnił "SE", Piotr Walentynowicz od sierpnia 2016 r. pracuje w spółce PIT-Radwar należącej do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Zarabia tam 9-9,5 tys.?zł brutto miesięcznie. - Pracuję na szeregowym stanowisku, złożyłem swoje CV i otrzymałem propozycję pracy - mówił nam Walentynowicz.
Pytany wczoraj o odszkodowanie, uciął temat. - Na ten temat nie będę się wypowiadał tak długo, jak nie wróci do Polski wrak oraz czarne skrzynki i dopóki nie zostanie zakończone śledztwo i nie zostaną wyjaśnione przyczyny katastrofy. Nie chcę, żeby dziennikarzom kwestia odszkodowań przesłaniała to, co jest najważniejsze, czyli prawdę - powiedział nam Walentynowicz.