Krzysztof Wyszkowski

i

Autor: East News

Krzysztof Wyszkowski: Przecież Wałęsa sam chciał tego śledztwa!

2016-11-26 3:00

"Super Express": - Lech Wałęsa odmówił przekazania próbek swojego pisma do IPN, który bada dokumenty znalezione w mieszkaniu Kiszczaka. Krzysztof Wyszkowski: - To śmieszne. Myślę, że odmowa próbek pisma jest formą przyznania się do napisania tych donosów. Tak jakby składał pod tym podpis atramentem sympatycznym. Ta sprawa jest jednak jeszcze śmieszniejsza, niż się wydaje.

- Dlaczego?

- Przecież całe to śledztwo IPN, w którym poproszono go o próbki jego pisma, jest prowadzone na jego własną prośbę! To on o nie wystąpił i jest traktowany w nim jako pokrzywdzony! Śledczy, prokuratorzy badają w tym dochodzeniu próbki pisma nie tylko Wałęsy, ale wszystkich osób, które występują w sprawie.

- Czyli kogo?

- Wszystkich, którzy mogliby być takimi fałszerzami. Prokuratorzy zebrali listę takich osób i badają, czy to nie było pisane ręką tych osób na niekorzyść Wałęsy. Bywało też, że niekoniecznie fałszowano, bo niektórzy funkcjonariusze spisywali z nagrań zeznania agentów. Szczególnie gdy agenci byli gadatliwi bądź kiepsko radzili sobie z pisaniem. I teraz osoba poszkodowana odmawia współpracy i pomocy w ujawnieniu swoich potencjalnych krzywdzicieli! To przecież kabaret, ale charakterystyczny dla Wałęsy.

- Ale po co ta odmowa? Przecież Wałęsa zdążył rozsiać przez te dziesiątki lat wiele śladów swojego pisma. IPN sięga teraz do ksiąg kondolencyjnych.

- Nawet nie musi sięgać. Instytut im. prof. Sehna z Krakowa przyznał już, że ma wystarczająco dużo materiału porównawczego. Dla mnie jest to szczególnie przykra sprawa, bo przecież to do mnie przyszedł 3 lipca 1978 roku, mówiąc, że chciałby współpracować z Wolnymi Związkami Zawodowymi. I kłamał od samego początku!

- Ale wciągnął go pan do opozycji.

- Tak, ale uznawało się, że nawet jeżeli mija się z prawdą, to jako prosty człowiek, trochę koloryzuje... To się zdarza, jest do przyjęcia. Przyszedł, opowiada, chce pomagać, to się wierzyło. Nie mieliśmy jako opozycja jakichś "szkoleń kontrwywiadowczych". Te jego opowieści o tym, że kula trafiła go rykoszetem w serce, ale przeszła przez notes i zatrzymała się na obrazku Matki Boskiej, który w nim trzymał... On tam wygadywał takie bzdury... Chciał wysadzać w powietrze posterunki Milicji Obywatelskiej itp. I dopiero po rozmowie przyznał, że jednak trzeba pokojowo. Dziś upada sam pod lawiną wszystkich swoich kłamstw i wymysłów. Było już ich tyle, że sam przestał nad nimi panować.

Zobacz: Leszek Miller: Dawno, dawno, temu