- Dlaczego?
- Przecież całe to śledztwo IPN, w którym poproszono go o próbki jego pisma, jest prowadzone na jego własną prośbę! To on o nie wystąpił i jest traktowany w nim jako pokrzywdzony! Śledczy, prokuratorzy badają w tym dochodzeniu próbki pisma nie tylko Wałęsy, ale wszystkich osób, które występują w sprawie.
- Czyli kogo?
- Wszystkich, którzy mogliby być takimi fałszerzami. Prokuratorzy zebrali listę takich osób i badają, czy to nie było pisane ręką tych osób na niekorzyść Wałęsy. Bywało też, że niekoniecznie fałszowano, bo niektórzy funkcjonariusze spisywali z nagrań zeznania agentów. Szczególnie gdy agenci byli gadatliwi bądź kiepsko radzili sobie z pisaniem. I teraz osoba poszkodowana odmawia współpracy i pomocy w ujawnieniu swoich potencjalnych krzywdzicieli! To przecież kabaret, ale charakterystyczny dla Wałęsy.
- Ale po co ta odmowa? Przecież Wałęsa zdążył rozsiać przez te dziesiątki lat wiele śladów swojego pisma. IPN sięga teraz do ksiąg kondolencyjnych.
- Nawet nie musi sięgać. Instytut im. prof. Sehna z Krakowa przyznał już, że ma wystarczająco dużo materiału porównawczego. Dla mnie jest to szczególnie przykra sprawa, bo przecież to do mnie przyszedł 3 lipca 1978 roku, mówiąc, że chciałby współpracować z Wolnymi Związkami Zawodowymi. I kłamał od samego początku!
- Ale wciągnął go pan do opozycji.
- Tak, ale uznawało się, że nawet jeżeli mija się z prawdą, to jako prosty człowiek, trochę koloryzuje... To się zdarza, jest do przyjęcia. Przyszedł, opowiada, chce pomagać, to się wierzyło. Nie mieliśmy jako opozycja jakichś "szkoleń kontrwywiadowczych". Te jego opowieści o tym, że kula trafiła go rykoszetem w serce, ale przeszła przez notes i zatrzymała się na obrazku Matki Boskiej, który w nim trzymał... On tam wygadywał takie bzdury... Chciał wysadzać w powietrze posterunki Milicji Obywatelskiej itp. I dopiero po rozmowie przyznał, że jednak trzeba pokojowo. Dziś upada sam pod lawiną wszystkich swoich kłamstw i wymysłów. Było już ich tyle, że sam przestał nad nimi panować.