- Zamach Breivika podobno zmienił norweskie społeczeństwo.
- Tak, ale tego bym w żaden sposób nie porównywał. Breivik dokonał zamachu, kierując się właśnie ideologią. To był terroryzm polityczny. Z zawodowego obowiązku musiałem przebrnąć przez ten jego bełkot, który nazywano jego manifestem. To była ideologia, to było odnoszenie się do konkretnych rzeczy w polityce, to było coś innego niż wariacki czyn 18-latka. Zamachowiec z Monachium czegoś takiego nie zostawił. Jest też inny powód...
- Jaki?
- Niemcy, w przeciwieństwie do Norwegów przed Breivikiem, od pewnego czasu spodziewają się zamachów. Po Paryżu, a zwłaszcza Nicei, a także niedawnej próbie zamachu pod Wurzburgiem jest takie przekonanie, że dojdzie do zamachu na tle muzułmańskim i w Niemczech. Ta tragedia jest jednak odbierana jako coś bardziej przypominającego czyn szaleńca, jakim była strzelanina w amerykańskim Colombine. I jeżeli coś się zmienia, to raczej przez Paryż i Niceę.
- Co jest widoczne?
- Moim zdaniem zmienia się już ta "kultura witania", czyli tej otwartości wobec uchodźców. Ale to działo się już wcześniej.
- Przekładając się na niemiecką politykę?
- Niewątpliwie. W swoim czasie Alternatywę dla Niemiec (AfD) niezwykle niósł w górę wzrost nastrojów antyimigranckich i zapewne będą chcieli wykorzystać także ten zamach. Choć ze względu na to, że prawdopodobnie był to czyn pojedynczego szaleńca, będzie to trudne. Przypuszczam, że będą raczej nadal wykorzystywać Niceę i Paryż, bo to też bardziej przemawia do wyobraźni. Choć ostatnio w AfD coś jednak zaczęło trzeszczeć. Zaczęły się tarcia, niesnaski, kłótnie. W ugrupowaniach skrajnych czy na prawicy, czy na lewicy często dochodzi do takich walk o władzę, wzajemnych oskarżeń. W związku z tym ich ostatnie notowania nie były już tak dobre jak poprzednie.
Zobacz: Świetlik: Siekiery i traumy