Nie jest to byle kto, bo ważna polityk niemieckiej Partii Zielonych, posłanka i była minister rolnictwa. Cóż owa urocza dama ma wspólnego z mamą upominającą bijącego pana Jasia? Ano to, że kiedy niemiecka policja zastrzeliła Afgańczyka masakrującego pasażerów pociągu siekierą, to Künast upomniała się nie o poranionych Bogu ducha winnych ludzi, ale o zastrzelonego. "Nie mogliście go tylko zranić?" - zmartwiła się.
W sumie zranienie w takiej sytuacji też byłoby niewskazane. Przecież policjanci z Wurzburga mogli najpierw spróbować perswazji słownej. Najpierw z Afgańczykiem porozmawiać. Wypytać o jego problemy osobiste, kłopoty rodzinne, problemy z adaptacją w nowym otoczeniu. Kiedy ten poraniłby lub pozabijał kolejne osoby, można by wezwać pracowników społecznych, którzy przekonywaliby go, że takie zachowanie jest niewłaściwe. Potem dopiero należałoby spróbować mężczyznę łagodnie wyprowadzić z pociągu i podać mu środki uspokajające. Dopiero po tym należałoby go kilka razy ostrzec, potem oddać strzał ostrzegawczy, a ostatecznie lekko zranić. Oczywiście takie działanie wymagałoby zaangażowania sporej liczby policjantów, urzędników i przypadkowych pasażerów, których Afgańczyk mógłby w trakcie podejmowanych czynności zarąbać, ale wszystko byłoby zgodnie z surowymi zasadami zielonej europosłanki.
To niejedyna taka historia we współczesnych Niemczech. Słyszałem o małej gminie, gdzie ulokowano uchodźców, młodych mężczyzn, a ci z nudów zaczęli włączać alarmy przeciwpożarowe. Władze, by ich zniechęcić, zawiesiły kartki z informacją, że osoby przyłapane na tym będą deportowane. Alarmy na chwilę ustały. Zaraz potem jednak i tu nieoficjalnie pojawili się nieocenieni politycy Zielonych, grożąc, że albo kartki znikną, albo zawiadomią prasę, iż ofiary wojny przeżywają "kolejną traumę".
Co z traumą mieszkańców miejscowości, a także z autentycznymi ranami pasażerów pociągu? Te Frau Künast nie obchodzą. Psy szczekają, jej lewicowa karawana szaleństwa idzie dalej.
A co do naszej polityki - nie pocieszajmy się nadmiernie. I u nas taka "polityczka" albo polityk prędzej czy później by się znaleźli. Choć mam nadzieję, że później.
Zobacz także: Maciej Wiczyński: Polacy w Wielkiej Brytanii mają się czego obawiać