Danuta Waniek: - Lech Wałęsa, poprzednik Aleksandra Kwaśniewskiego, nie umiał pogodzić się z porażką. Wspomnę o aferze premiera Józefa Oleksego, który przez ludzi Wałęsy został oskarżony o zdradę i współpracę z rosyjskimi służbami. Ludzie bezpieki, którzy w tej nagonce uczestniczyli, zostali awansowani przez ustępującego prezydenta do stopni generalskich. Co było gestem dwuznacznym, żeby nie powiedzieć obrzydliwym. Wałęsa przeprosił Oleksego już po jego śmierci. Przez tyle lat nie znaleziono dowodów na agenturalność.
- A jak wyglądało samo objęcie przez Aleksandra Kwaśniewskiego urzędu prezydenta?
- Jak nie powiodły się próby unieważnienia wyborów ani zaszkodzenia Kwaśniewskiemu przez sprawę Oleksego, Solidarność, która uważała, że postkomunista nie powinien w ogóle startować w wyborach, podjęła próbę blokady Sejmu, tak żeby uniemożliwić nowemu prezydentowi dotarcie do Sejmu na zaprzysiężenie.
- Ale Aleksander Kwaśniewski na miejsce dotarł i złożył przysięgę.
- Dojechał bezkolizyjnie dlatego, że w budynku parlamentu pojawił się kilka godzin przed zaprzysiężeniem. Mieliśmy po prostu parę spraw do omówienia, dotyczących uzgodnień koalicyjnych z PSL oraz obsady personalnej w Kancelarii Prezydenta. Samo przekazywanie kancelarii odbyło się w bardzo specyficzny sposób. Dzień przed zaprzysiężeniem wszyscy urzędnicy Wałęsy złożyli dymisję. Został tylko nieżyjący już minister Kociszewski. On przekazał mi kancelarię. Natomiast Marek Ungier, który miał zostać dyrektorem gabinetu politycznego, udał się do Pałacu Prezydenckiego, by go przejąć. I tam nikt poza pracownikami porządkowymi na niego nie czekał.
- Dziesięć lat później to Aleksander Kwaśniewski przekazywał urząd swojemu następcy, śp. Lechowi Kaczyńskiemu. Jak wspomina pani tamtą uroczystość?
- Przy tym nie byłam, bo Kancelarią Prezydenta kierowała już wtedy Jola Szymanek-Deresz. Ale to, co widziałam w mediach, było bardzo eleganckie, z wyciągnięciem ręki z obu stron. I Kwaśniewski chciał następcę potraktować inaczej, niż jego potraktowano. I Lech Kaczyński nie miał skłonności, żeby przy tej okazji robić jakieś polityczne awantury. To mi się podobało.
- W czwartek zaprzysiężenie Andrzeja Dudy. Jak w tym kontekście ocenić zachowanie ustępującego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który przyśpieszył nominacje generalskie, tak żeby dokonał ich on, a nie jego następca?
- Mam mieszane odczucia. Tradycyjnie nominacje generalskie odbywają się dwa razy, czasem trzy. Przeważnie jest to w Święto Konstytucji 3 maja i na 15 sierpnia w Dniu Wojska Polskiego. Teraz zaprzysiężenie zostało przyśpieszone. Jeżeli Bronisław Komorowski przygotowywał te nominacje od dawna, to przyśpieszenie ich o tydzień nie powinno budzić sprzeciwu. Szczególnie że, jak się dowiadujemy z mediów, prezydent elekt został o nominacjach uprzedzony, były one z nim uzgodnione. Działanie prezydenta jest rzeczywiście w otoczeniu PiS różnie komentowane. Moim zdaniem niepotrzebnie. Andrzej Duda będzie miał całe pięć lat na dokonanie własnych nominacji generalskich.
- A czego życzyłaby pani prezydentowi elektowi Andrzejowi Dudzie?
- Przede wszystkim niezależności. Nowy prezydent będzie musiał zmierzyć się z naciskami z dwóch stron. Przede wszystkim - ze strony własnego obozu politycznego i Jarosława Kaczyńskiego, który zasłynął już z pewnej skłonności do politycznych kłótni. No, chyba że się zmienił. Drugim zagrożeniem są naciski ze strony episkopatu, który w dużej mierze przyczynił się do wygranej Dudy w wyborach prezydenckich. Oczywiście doceniam pracę, jaką w kampanii wykonali Andrzej Duda i szefowa jego sztabu Beata Szydło. Sama kierowałam sztabem Aleksandra Kwaśniewskiego, wiem, ile to wymaga wysiłku. Jednak wkład episkopatu w wygraną Dudy był oczywisty. Dlatego obawiam się, że naciski z tej strony się pojawią. Choć oczywiście chciałabym się mylić.
Zobacz: Mirosław Skowron: Belka obrotowa