2008 to rok miłości perwersyjnej

2008-12-30 7:00

Zamiast cudów mieliśmy brutalizację polityki i zmarnowane szanse reformy kraju - uważa politolog Marek Migalski.

"Super Express": - Jak politolog zapamięta 2008 r.? Jako rok miłości i cudów?

Marek Migalski: - Przeciwnie - jako rok brutalności w polityce. To paradoks, gdyż większość uważa, że choć Platformie wiele się nie udało, tak naprawdę przyniosła spokój. Tylko jaki spokój?! W porównaniu do 2007 r. zwiększyła się liczba protestów społecznych, a język polityki woła o pomstę do nieba. Techniki ranienia słownego zostały udoskonalone. To, co politycy mówią dziś o sobie, jeszcze dwa lata temu byłoby nie do pomyślenia.

- Co w takim razie z polityką miłości?

- Ona nie istnieje. Dla mnie to nic innego, jak zabieg marketingowy, w który część Polaków rzeczywiście uwierzyła. Jeśli popatrzymy na wypowiedzi Niesiołowskiego, Palikota, Nowaka, ale i samego premiera, to mamy do czynienia z miłością bardzo... perwersyjną.

- Ale PiS też nie nadstawia po chrześcijańsku drugiego policzka, tylko oddaje...

- Bo w tej wojnie nie ma dobrego i złego. Wszyscy prześcigają się w złośliwościach. To, co robi Joachim Brudziński czy Marek Suski, to odpłacanie pięknym za nadobne.

- Zapomniał pan o Jacku Kurskim...

- Nie zapomniałem. Moim zdaniem Kurski odpuścił i wyliniał. Świadomie próbuje zmienić swój wizerunek.

- Trzeba jednak przyznać, że dorobił się godnych następców...

- Zgoda. Ale to nie PiS obiecywało, że będzie sympatycznie i miło. To przecież PO głosiła politykę miłości. Partia Kaczyńskiego jest po prostu prostolinijna w swojej brutalności. A zmianę obiecywała Platforma. Tymczasem Stefan Niesiołowski mówi wprost, że patriotycznym obowiązkiem PO jest zniszczenie PiS-u. Nie wygranie z nimi wyborów, ale zniszczenie. Gdyby coś takiego powiedział polityk Partii Pracy o torysach, mielibyśmy skandal na skalę międzynarodową. U nas takie rzeczy przechodzą niemal bez echa.

- Podobnie jak wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który zarzucił Niesiołowskiemu, że sypał kolegów z opozycji!

- Nie będę oceniał tego zagrania od strony moralnej. Nikt z nas nie ma prawa twierdzić, że na miejscu Niesiołowskiego zachowałby się inaczej. Nikt wicemarszałkowi nie odbierze jego zasług w opozycji.

- Kaczyński najwyraźniej chce to zrobić...

- To był przemyślany faul polityczny, uderzenie w najmocniejszą stronę wicemarszałka - w odwagę i hardość ducha w PRL-u. Uderzenie w podbrzusze, nie fair. Jeśli celem Kaczyńskiego było wyeliminowanie jednej z najpotężniejszych armat PO, która boleśnie ostrzeliwała PiS, to okazuje się, że podła metoda grzebania w życiorysie jest skuteczna, bo Niesiołowski ostatnio się wyciszył. To prowadzi do smutnej konstatacji, że brutalność po prostu się politykom opłaca.

- Zamiast miłości mamy brutalność języka, a zamiast cudów - co?

- To nie był rok ani dobry, ani zły, tylko zmarnowany. PO zaczęła proces reformowania kraju dopiero w październiku. W takim razie pytam: co zrobiła przez wcześniejsze 12 miesięcy? Cudów nie ma, bo rząd nie zrobił nic, by zaczęły się spełniać. Mamy więc sytuację jak ze starego dowcipu: Góral przez dwadzieścia lat modlił się codziennie do Boga o wygraną w totolotka. W końcu Najjaśniejszy nie wytrzymał i zagrzmiał: "Chłopie, daj mi wreszcie szansę i zagraj!". Tusk nie zagrał, ale jego partia ma gigantyczne, 60-procentowe poparcie. O co w tym wszystkim chodzi? Czy to jakaś iluzja, którą fundują nam ośrodki badania opinii społecznej? Faktycznie, nie było dotąd partii, która w sondażach cieszyłaby się taką popularnością. PO zdominowała debatę publiczną i potrafiła przekonać wyborców, że jest partią pełną miłości, a przy tym pracowitą i kompetentną. Czapki z głów przed zdolnościami marketingowymi spin doctorów z Platformy.

- Gdzie w takim razie podziało się PiS?

- Siła PO wynika też z braku alternatywy spowodowanego słabością opozycji. Wydaje się jednak, że turbulencje w PiS skończyły się wraz z wyrzuceniem Ludwika Dorna. Kaczyński umocnił swoją władzę, partia stała się bardziej powolna jego decyzjom.

- A jak w konflikcie między PO i PiS odnajduje się lewica?

- Tu problemy się nie skończyły. W Sojuszu jest dwuwładza, do której wyborca lewicowy nie był wcześniej przyzwyczajony. To prawica była targana wewnętrznymi kłótniami i się dzieliła. Elektorat lewicy nie wie, czy głosując na SLD, wybiera wizję Napieralskiego, czy Olejniczaka, kto będzie kandydatem na prezydenta. Lewica znalazła się w tak ciężkiej sytuacji, w jakiej prawica nigdy nie była. Po odejściu Leszka Millera kolejni liderzy SLD nie potrafili stworzyć poważnej i spójnej oferty programowej dla lewicowego elektoratu. Dlatego ten elektorat przycupnął na chwilę przy PO.

- Ale w Sejmie coraz częściej dochodzi do PO-Lewu…

- Koalicja rządowa między nimi nie powstanie - to byłoby śmiertelne zagrożenie dla jednych i drugich. W ten sposób spełniłoby się marzenie Jarosława Kaczyńskiego, który byłby jedyną opozycją. Już widzę, jak mówi, że sojusz sił bolszewicko-liberalno-etatystycznych stał się faktem. Wierzę natomiast w bliską współpracę PO z SLD w parlamencie. Bez pomocy lewicy rząd nie przeforsuje swoich ustaw. Przy wecie prezydenta Chlebowski musi zapukać do drzwi Olejniczaka i Napieralskiego i wcale nie musi się tego wstydzić. Paryż wart jest mszy. Po tym, jak PiS rządził z Samoobroną, w Polsce można już zawiązać każdą koalicję. Mimo wszystko SLD jest partią o szlachetniejszym rysie niż Lepper i spółka.

- Jest jeszcze koalicyjny PSL...

- Ludowcy robią dokładnie to, po co weszli do rządu - osadzają się w spółkach Skarbu Państwa i na innych ciepłych posadach. To partia władzy, która wejdzie w koalicję z każdym, jeśli dostanie jak największy udział w torcie. PO dała PSL-owi więcej, niż PiS dał dwóm partnerom - LPR i Samoobronie. Tusk płaci więc bardzo wysoką cenę za spokój w koalicji. Bo to rzeczywiście najspokojniejsza koalicja od 1989 r. Konflikt między posłem Kłopotkiem a Julią Piterą w porównaniu do bojów Kaczyńskiego z Lepperem i Giertychem to drobne pieszczoty.

- Koalicja PO-PSL przetrwa do końca kadencji?

- Jeśli Pawlak zacznie wierzgać nogami, będzie to znak, że idą wybory. Tak jak jaskółka zwiastuje wiosnę…

- A może PO skonsumuje PSL, tak jak PiS swoje przystawki?

- Nie sądzę. Po pierwsze, Pawlak jest pięć razy mądrzejszy i sprytniejszy niż Giertych i Lepper razem wzięci. Po drugie, PO i PSL to dwa różne, nieprzystające do siebie światy. Siła ssania PiS była ogromna, gdyż elektoraty LRP i Samoobrony były usytuowane blisko Kaczyńskiego.

- 2008 rok upłynął pod znakiem trudnej kohabitacji. Czy konflikt premiera z prezydentem był nieunikniony?

- Obie strony mają absolutne prawo, by forsować swoje wizje rzeczywistości. Dostały bardzo silny mandat do przeprowadzenia modernizacji kraju na własny sposób. Tusk ma nie tylko prawo, ale i obowiązek westernizować i liberalizować nasz kraj, a Kaczyński przeszkadzać mu tak, jak on rozumie Polskę solidarną. Fakt, że Tusk wygrał wybory dwa lata później, nie oznacza, że prezydent musi robić to, co chce premier.

- Wynika z tego, że spór na linii mały - duży pałac w przyszłym roku zaostrzy się…

- W tym wypadku gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają. Utrzymując ciągły stan napięcia, dzielą Polaków na tych, którzy nienawidzą Tuska lub Kaczyńskiego. W ten sposób eliminują w zarodku powstanie jakiejkolwiek trzeciej siły.

- Czyli w najbliższym czasie na scenie politycznej nie pojawi się żaden nowy podmiot?

- Najwcześniej za dwa lata, w postaci Polski XXI. Rafał Dutkiewicz nie wygra wyborów prezydenckich, ale potraktuje je jako trampolinę do wyborów samorządowych, a potem parlamentarnych. Wtedy może stać się trzecią siłą, zdolną do zawarcia koalicji zarówno z PiS, jak i PO. W przyszłym roku, przed wyborami do PE, powstanie próba zmontowania jakiejś partii toruńskiej pod skrzydłami ojca Rydzyka. To zmartwienie prezesa PiS.

- Może tę próbę zneutralizować?

- Może i razem z bratem już to robi. To dlatego Lech Kaczyński przed czerwcem nie podpisze traktatu lizbońskiego.

- Jakie było ostatnich 12 miesięcy w polityce zagranicznej?

- Tusk może być rozczarowany. Myślał pewnie, że łatwiej pójdzie mu w Moskwie, Berlinie i Brukseli. Nasze interesy są jednak tak rozbieżne, że nawet sympatyczna wizyta na Kremlu niewiele pomogła. Na plus zaliczyć można podpisanie umowy o tarczy antyrakietowej i wycofanie polskich wojsk z Iraku.

- Czy 2009 r. upłynie w Polsce pod znakiem kryzysu finansowego?

- Nie jestem specjalistą od finansów, ale wydaje mi się, że ten kryzys spadł Tuskowi jak manna z nieba. To dla niego świetne alibi. W 2010 r. stanie przed wyborcami i powie krótko: wiem, nie ma drugiej Irlandii, ale to przecież nie ja wywołałem kryzys na rynkach finansowych. Nie będzie miał racji?

Marek Migalski

Politolog z Uniwersytetu Śląskiego. Ma 39 lat