Zwolnić Czarnka, nie nauczycieli
Pan minister Czarnek podzielił się swoim marzeniem: chciałby zwolnić z pracy sto tysięcy nauczycieli. Przy okazji dumnie oświadczył, że nie boi się nauczycielskich związków zawodowych. Poinformował także, że “nie jest zupą pomidorową, żeby go ktoś lubił czy nie lubił”.
Może to faktycznie szkoda, że pan minister nie jest pomidorówką. Przeciętny talerz zupy pomidorowej prawdopodobnie miałby lepszy kontakt ze szkolną rzeczywistością i proponowałby trafniejsze decyzje. W całej Polsce, szczególnie w większych miastach, dramatycznie brakuje kadry szkolnej. Wie to każdy rodzic i każdy dziadek. Nauczyciele ciągle się zmieniają, szkoły nie są w stanie utrzymać np. anglistów. A z językami i tak nie jest tak źle, jak z matematyką, fizyką czy informatyką. Marnie wygląda sytuacja dzieciaków niepełnosprawnych - w samej Warszawie potrzeba 500 pedagogów specjalnych. Oficjalnie w stolicy brakuje trzech tysięcy nauczycieli. Ta liczba jest zresztą zaniżona, bo wielu belfrów zapycha dziury w systemie, pracując w nadgodzinach.
Przyczyna szkolnego kryzysu jest bardzo prosta - zarobki. Ministerstwo zapowiadało spektakularne podwyżki, ale skończyło się jak zwykle. Swoje dokłada drożyzna w sklepach i wzrost kosztów życia. W stolicy młody nauczyciel nie jest w stanie wynająć za swoją pensję mieszkania - a trzeba przecież jeszcze jeść, dojechać do pracy, kupić swoim dzieciom buty. Trudno się dziwić ludziom, którzy masowo uciekają z tego zawodu. Wygrażanie im przez Czarnka zwolnieniami brzmi w tej sytuacji groteskowo.
Minister zapowiada, że zwolnienia ruszą w 2024 roku. Szczęśliwie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że do tego czasu jego partia straci władzę. Pan Czarnek, choćby bardzo chciał, w 2024 roku nikogo z pracy nie wyrzuci. Niestety samo pożegnanie pana ministra, jakkolwiek przyjemne i odświeżające, nie rozwiąże problemu. I nie wystarczy w ministerstwie przewietrzyć - choć oczywiście warto, bo dziś unosi się tam nieznośny zapach kościelnej kruchty. Żeby zatrzymać ucieczkę z zawodu, potrzebne będą skokowe podwyżki dla nauczycieli. To powinna być jedna z pierwszych decyzji nowego rządu.
Zaniżone pensje nauczycieli to problem, który trwa od lat. Nie zaczął się za Czarnka, ani nawet za PiSu - ale musi się wraz z PiSem skończyć. Bo jeśli nie zaczniemy lepiej płacić nauczycielom, system szkolny się zapadnie. Kiedy mówię o podwyżkach dla pracowników, u liberałów często budzi się wąż w kieszeni. Uprzejmie uprzedzam: tu nie będzie miejsca na oszczędności. Od tego jest Lewica, żeby tego w przyszłym Sejmie dopilnować.